niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział czterdziesty trzeci

    Następnego dnia, obudziłam się dzięki wspaniałomyślności mojego najukochańszego braciszka wraz ze spółką Wiktorowską. Kuba wskoczył mi na kołdrę wesoło budząc mnie ze snu i witając nowy dzień szczerym, niewinnym uśmiechem, o którym ponad połowa populacji w ogóle zapomniała, że istnieje.
- Wstawaj, wstawaj, wstawaj! - krzyczał, nie uważając, że skacze mi po nodze.
- Ałaa! - jęknęłam, a chłopczyk stracił równowagę i z głośnym śmiechem, konspiracyjnie rzucił się na mnie, wybierając dogodne miejsce lądowania. - Kuba! Już! Złaź ze mnie i wyjdź stąd! - straciłam nad sobą panowanie, zniecierpliwiona jego dziecinnym zachowaniem, które nie było w jego jakże dojrzałym wieku wskazane.
Przecież miał już prawie pięć lat!
- Lidka, nie bądź zła - spojrzał na mnie swoimi przenikliwie niebieskimi oczami o głębokości porównywalnej z przejrzystym morzem karaibskim.
- Aaaaja! - usłyszałam i poczułam, zanim wielkie cielsko spadło na nas dwoje, przytłaczając swoją masą i odbierając nam dech w piersiach.
- Zz-złaź ze mnie! - wykrztusiłam, próbując zepchnąć ze mnie większą część jego jestestwa, próbującą przejąc władzę nad moim całym życiem.
- Głupi Wiktor! - mały Kwiatkowski zmarszczył jasne brwi i walnął starszego brata pięścią, okazując tym wsparcie dla mnie.
- To bolało, i sam jesteś głupi - brunet pstryknął go w czoło, po czym zepchnął go z łóżka, zajmując jego miejsce - Co tam siostra? Jak dzionek minął? - uśmiechnął się głupkowato i spojrzał mi ze schowaną głęboko pod powierzchnie zielonych oczu, ciekawością.
Z podłogi nadszedł niespodziewany jęk, a po chwili wyłoniła się postać młodego bohatera, ratującego damę w oparach.
    Zmieszałam się i odwróciłam wzrok, chcąc uniknąć pytania z dwoma jak i nie z trzema zaściankami.
- Agrrrr! Zabiję cię! - krzyknął blondyn i z groźnym jak na czterolatka, prawie pięciolatka wyrazem twarzy, rzucił się na starszego idola, próbując go unieszkodliwić swoim małym ciałkiem. Powiem, że prawie mu się udało...
- Moglibyście przenieść tą batalię gdzie indziej? - rzuciłam mimochodem, próbując wyślizgnąć się spod stu kilowego ciężaru spoczywającego na mnie i moim łóżku.
- Kuba, idź powiedz mamie, że Lidka już wstała - Wiktor klepnął młodego na zachętę, a ten po krótkiej szarpance wybiegł z groźnym rykiem z pokoju.
    Przez chwilę patrzyłam na drzwi, wyczekując wyskakującego z nich małego chłopca, który ożywiał ten dom swoją obecnością, po czym podeszłam do szafy i zaczęłam wybierać z niej jakieś ubrania, w które mogłabym schować całe swoje życiowe bóle.
- No i jak tam wczorajszy wieczór ci minął? - czułam, że każdy mój ruch jest poddawany szczególnej analizie. Co z jeszcze większą intensywnością wpływało na moje zdenerwowanie, niż sama obecność najbliższego przyjaciela mojego chłopaka... ale czyżby on był tylko mój?
- Jak zwykle... - odpowiedziałam wymijająco, chcąc uciec z tej matni i odciąć się od nadlatujących myśli o tym, że oto Pan i władca całego mojego istnienia, dowiedział się o rzeczach, o których nie chciałabym, aby się dowiedział. I właśnie wtedy pożałowałam, że to jednak tak to się złożyło, że zapatrzyłam się w jego kumpla. Jednak była to myśl tak absurdalna, że musiałam ją wytrząść energicznie z głowy, aby zakończyć jej symbiozę z moim umysłem.
- Cóż za wylewna odpowiedź... - odwróciłam się, aby kątem oka móc obserwować jego postawę. Leżał luzacko na moim łóżku, chcąc upodobnić się do jakiegoś greckiego boga, a przynajmniej do herosa, wartego świeczki, opierając na dłoni głowę.
- Adekwatna do twojej obecności tutaj - rzuciłam mu przez ramię, wyciągając z szafy czarny podkoszulek i sweter - Oraz do twojej przesadnej ciekawości - podeszłam do krzesła, na którym leżały rzucone któregoś dnia leginsy i zwróciłam całą swoją uwagę na intruza w moim małym królestwie, próbując wymusić na nim zniknięcie z pola rażenia.
- Oj, nie bądź uszczypliwa, siostra - pomachał lekceważąco ręką i uśmiechnął się wrednie w moim kierunku, próbując wmówić mi, że nie ma najmniejszego pomysłu o co może mi chodzić.
- Możesz?
- Co mogę?
- Wyjść stąd - westchnęłam, zaplatając ręce na piersi, chcąc wydać się silniejsza, niż się w tej chwili czułam.
- Po co? - nadal grał głupiego i głupszego.
- Chciałabym się przebrać - poinformowałam go, jak anielsko cierpliwa matka ciekawskie dziecko, chcące wziąć coś co nie jest jego.
- To się przebieraj! Myślisz, że nigdy twojego gołego tyłka nie widziałem? - podniósł zaczepnie brwi, chcąc roztrzaskać całą moją dumę o ziemię.
- Żyję z taką nadzieją, i chciałabym, aby tak pozostało do końca tego prawdziwego świata.
Chłopak wybuchnął śmiechem, po czym wstał i z podniesionymi rękoma do góry, skierował się w stronę drzwi, zwalniając tuż przy nich.
- Nie martw się, może kiedyś roztrzaskam tą twoją nadzieję o twardą ziemie rzeczywistości i pozwolę spojrzeć ci prawdzie w oczy - wyszczerzył się, bardzo zadowolony z właśnie wymyślonej frazy, która wypełzła z jego ust niczym robak zatruwający widok zjawiskowo pięknego jabłka w pełnym kolorów sadzie.
    Z ciężkim kamieniem w każdym organie mojego ciała, schodziłam ze schodów, próbując nie zatrzymać się w połowie i nie stać tam przez resztę dnia, bez grama ducha w pustej skorupie, która kiedyś może zdecyduje się powrócić.
- Dzień dobry, księżniczko - uśmiechem poczęstował mnie w połowie mojej wędrówki drugi niepoprawnie rozmarzony blondyn tego dnia.
- Cześć - posłałam mu, wierząc, równie wesoły wyrazem twarzy.
Zmarszczył brwi, lecz nie dopytywał o nic tak nieznaczącego. W zamian proponując mi kubek świeżo parzonej kawy, poprowadził mnie ku lepszym perspektywom.
- Jakieś plany na dzisiaj? - zagaił, napełniając dla mnie naczynie. W tym czasie usiadłam na jednym z wygodnych krzeseł przy stole.
- Chyba, nieee... - odpowiedziałam zastanawiając się nie tylko nad literami uciekającymi mi spomiędzy zębów, ale także nad ich sensem.
- To...
- To bardzo dobrze - do kuchni weszła mama wchodząc swojej drugiej połówce w pół zdania. Spojrzała na mnie swoim matczynym wzrokiem i z lekkim niepokojem, podeszła po garść otuchy, czerpiąc ją z dotyku Maćka, aby po chwili obrzucić mnie wymuszoną pewnością siebie - Zawsze można znaleźć ci ciekawe zajęcie, nie skarbie?
- Myślę, że młoda wpierw powinna ogarnąć samą siebie - zmarszczył śmiesznie nos, wpatrując się w niską blondynkę z uwielbieniem jaki darzy się wszystkie osiem cudów świata.
- Moja matka zawsze powtarzała, że najlepiej uciec od wszelkich złych myśli i zająć się czymś bardziej pożytecznym - uśmiechnęła się do niego zaczepnie, chcąc dalej kontynuować wymianę mądrości.
W całym tym zamieszaniu w ich wyizolowanym świecie, zabrakło miejsca na mnie i na moje problemy, które nagle postanowiły wyjść moimi uszami i zaprotestować, że i one czują się mało ważne i nie rozwiązane.
    Uśmiechnęłam się pod nosem i podziękowałam za pyszną kawę, jaka posłużyła mi za azteckie śniadanie.

    Siedziałam w pokoju, ściskając w lewej ręce łapkę małego pluszaka, z którego chciałam wyciągnąć choć trochę ludzkiego zrozumienia. Jednak zalegający w nim plusz idealnie odgradzał mi dostęp do jego podobieństwa.
Wpatrywałam się w ścianę, w cale nie chcą wyżłobić w niej dziury, nie życząc jej zawalenia, rozwarstwienia, ani żadnej z tak brutalnych metod tortur, choć każda z nich brzmiała dość zachęcająco, gdy leżało się na żwirowatej ziemi, z wielkim głazem własnych zmartwień, przyciskających cię do podłoża. Czułam się pusta, a jednak każdy milimetr mojej świadomości zajmowało mi poczucie winy, złość za brak wiary we własną wartość, świadomość swoich wad i ścierających się z nimi zalet, wstyd i przekonanie, że nie tylko ja walczę z całym światem.
   Spojrzałam na zegarek chcąc obliczyć jaki czas zajęły mi moje nieokrzesane myśli, przejmujące nade mną coraz większą kontrolę. Śliskimi mackami odgarniały mi włosy z policzka obmytego słoną wodą, wyciekającą z ciemnych oczu. Spojrzały na mnie swoimi kpiącymi ślepiami, wyśmiewającymi każdą decyzję, jaką kiedykolwiek zdołałam podjąć, bądź taka myśl prześlizgnęła się po autostradach mojego umysłu. Jedna z odnóży przesunęła się po moim ramieniu, odejmując mi okruszki pewności siebie, które ostatnim razem zostawiły, gdy pojawiły się w postaci ptaków. Tak pięknych, że nigdzie na świecie nie znajdzie się tak ujmującego spojrzenia tak zwykłego, że aż niezwykłego kruka.
   Na wyświetlaczu zabłysło zielone światło, wykrzykując swoim niemym głosem ,,10:11''.
   Wzdrygnęłam się, czując wibrację w dłoni. Nieśpiesznie kliknęłam na jaśniejącą zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon starych marek do ucha, nie będąc pewna, czy to nie był kolejny życiowy błąd, wpychający się do mojej kolekcji ''nieczystego sumienia''.
- Halo?
- Cześć - usłyszałam łagodny głos po drugiej stronie - Jak się trzymasz? - oczami wyobraźni widziałam ściągnięte brwi przyjaciółki, która wczorajszej nocy wspomogła mnie swoją siłą.
    Przełknęłam ślinę, zastanawiając się JAK mam jej odpowiedzieć.
- Jest dobrze - zadrżał mi głos w ostatniej sylabie prawie idealnie wykreowanej odpowiedzi.
- Lidka...
- Serio - próbowałam ożywić się, aby nie wyszło, że jak głupia spędziłam przeszło godzinę na wypatrywaniu czterech apostołów apokalipsy wyskakujących zza mojej gładkiej ściany - Wiktor też się dzisiaj mnie czepiał. Gadałaś z nim?
     Zapadła cisza, której nie spodziewałam się teraz usłyszeć.
- Powiedziałaś mu? - wyrzuciłam z siebie z wielkim wyrzutem - Powiedziałaś mu o wszystkim?
- Nie! Nie mogłabym! - zaczęła ucinać nogi mojej wyobraźni - Po prostu się martwiłam i poprosiłam go, aby spojrzał jak się masz... Na prawdę nic mu nie powiedziałam!
     Ulżyło mi. Gdyby Wiktor się dowiedział, jak to się wszystko wczoraj potoczyło, nie dałoby się nad nim zapanować. Kipiałaby z niego nienawiść za niesprawiedliwość tego świata, którą zawsze trzyma w prawej kieszeni spodni.
- To dobrze...
- Powinnaś z nim porozmawiać - poradziła mi z pewnością siebie.
- Monika... - jęknęłam, chcąc się zapaść pod ziemię, a najlepiej przebić ją na wylot.
- No co? Lepiej z tym nie zwlekać. To, że wam nie wyszło za pierwszym razem, nie oznacza, że tak będzie już do końca. A chyba nie chcesz z nim zrywać, zanim ocenisz jego rzekomo, magicznym zdolności - usłyszałam jej wesoły śmiech, którym chciała mnie zarazić, a jedynie spowodował pojawienie się małego uśmiechu. Ale szła w dobrą stronę...
- Nie...
- Co nie?
- Nie chce z nim zrywać - wyszeptałam, lecz byłam pewna, że usłyszała.
- Więc biegnij do niego, bo i jego pewnie ganiają myśli po całym domu!
- Ale co ja mam mu niby powiedzieć!? - zakopałam się w miękką pościel, chcąc uciec od odpowiedzialności, i wysyłając wyimaginowanego klona, aby zrobił wszystko za mnie. Aby przeniósł mnie w czasie i powstrzymał mnie przed głupstwami, jakie przyszły mi do głowy.
- Wszystko co chcesz, aby usłyszał - poradziła, a w tle pojawił się dojrzały głos.
- Kończ już - usłyszałam, jej ojca, który był żelaznym człowiekiem, jednak nie mogłam się zdecydować, czy to przeszłość zrobiła z niego iron mena, czy był nim z natury.
- Dobrze - odpowiedziała i wróciła do mnie - Muszę kończyć. Jadę z rodzicami do Julki... - zapadła na chwilę cisza.
- Jest lepiej?
    Dziewczyna odchrząknęła i poruszyła się, wywołując ciche trzaski w połączeniu.
- Lekarze są dobrej myśli... Lidka, serio, pogadamy później, albo jutro. Bo nie wiem jak dzisiaj stoję z czasem, okej? Masz pójść do niego i z nim pogadać, zrozumiano?
- Yhym - mruknęłam bez przekonania, słysząc jak Pan Kulik niecierpliwie pośpiesza swoją córkę.
- Muszę kończyć, powodzenia, buziaki - usłyszałam, a jej łagodny głos zastąpił piskliwy sygnał zakończonego połączenia.
    Rzuciłam telefon jak najdalej na łóżko, po czym po krótkiej chwili zastanowienia, skoczyłam za nim, aby spojrzeć na godzinę, szukając w niej wsparcia i odskoczni narzuconych mi planów.
    Bałam się. Bałam się spojrzeć mu w oczy, bałam się, że mnie wyśmieje, że powie mi, że to koniec i nigdy nic dla niego nie znaczyłam. Że mogę się więcej mu nie pokazywać, a jego życie było lepsze, zanim się w nim pojawiłam. Mógłby jeszcze powiedzieć, że jestem pomyłką i nieszczęściem zarażającym wszystkich wkoło.
- Dasz radę, przecież masz z nim tylko porozmawiać, a nie od razu rzucać się w ogień! - schowałam twarz między kolana, tworząc prowizoryczny schron. - Nie dam rady... -wyrwało mi się żałosne stwierdzenie, które całą siłą woli próbowałam schować wewnątrz siebie, nie chcąc aby się urzeczywistniło. Za późno...

    Zeszłam na dół, szukając nadziei chowającej się po kątach. Weszłam do kuchni, jednak tam jej nie znalazłam. W salonie siedziała mama, która raczej nie nadawała się na zastępstwo nadziei, jednak i jej pomocy w tej chwili potrzebowałam.
- Gdzie chłopaki? - zapytałam rozglądając się po salonie. Mój wzrok padł na włączony kanał o zdrowiu i urodzie, a później przesunął się na drobną blondynkę, siedzącą po turecku na kanapie. Nadal wyglądała niezwykle, mimo zwykłych czynności takich jak oglądanie telewizji czy malowaniu paznokci.
- Wiktor z Kubą lepią bałwana za domem, a Maciek wyskoczył na chwilę do redakcji. Potrzebujesz czegoś? - zlustrowała mnie tymi swoimi szmaragdowymi, błyszczącymi oczami.
- Nieee, dzięki - posłałam jej niedbały uśmiech, chcąc uniknąć dalszego ciągu wydarzeń, które spowodowały dziwne uczucie w stopach.
- Lilka? - usłyszałam, gdy miałam zamiar odejść.
- Tak?
- Masz coś dzisiaj w planach?
- Chyba nie. Czemu pytasz?
- Poszłabyś ze starą matką na zakupy? - zaproponowała, chcąc pokazać, że jestem dla niej równie ważna jak kiedyś.
- Mamo... - jakoś tak dziwnie zabrzmiało, tak sztucznie - Nie wiem, czy mam dzisiaj na to ochotę...
- Oj chodź, będzie fajnie. Zrobimy sobie dzisiaj babski dzień - uśmiechnęła się szeroko, proponując mi doskonałą ucieczkę.
    Widząc moje wahanie, podskoczyła w miejscu, klaszcząc w dłonie.
- Daj mi chwilę! - poczochrała mi włosy, śpiesznym krokiem wychodząc z pokoju.
- Nie myślałam, że moje skłonności samobójcze osiągnęły taki poziom - wyszeptałam sama do siebie, poprawiając wzburzone włosy.
    Pół godziny później, wsiadałyśmy do taksówki. Matka i córka wybierające się na zakupy, brzmi komicznie, jednak taka była prawda. Jakiś czas temu nie wyobrażałam sobie tej chwili, wiedząc, że woli spędzać wolny czas w domu. Jednak od dwóch dni siedziała w domu, mówiąc, że szef dał jej parę dni wolnego, za dobre wyniki w pracy.
    Całą drogę na miasto, przegawędziła z miłym taksówkarzem, który wylewnie zwierzał się z problemów w pracy i kłótni z żoną.
   O ile prościej żyć będąc wylewną osobą - naszła mnie myśl, gdy żegnałyśmy się z naszym kierowcą.
    Wchodząc do centrum handlowego, spojrzałam na odbicie mojej olśniewającej matki oraz przyczepionej do niej wywłoki, która ledwie przebijała się przez jej dostojność.
- Najpierw tu? - zadała pytanie retoryczne, przekraczając bramkę sklepu. Tańczyła między regałami wyszukując barwnych, idealnych na jej sylwetkę kreacji. Już po chwili chodziłam z naręczem ubrań, kierując się za nią do miejsca, gdzie przebiegłe bestie zajmujące się psychologią zakupów, postanowiły usytuować przymierzalnie.
    Podałam jej odzież, po czym przyjrzałam się pięknie obitemu lustru, wielkości jednej przymierzalni. Widziałam jak blondynka zaciąga krwisty materiał, posyłając mi uśmiech dodający otuchy. Westchnęłam mając już dosyć porównywania się do niej, po czym usiadłam na miękkim fotelu o równie intensywnym kolorze złota.
    Już po chwili kobieta wyłoniła się w czarnej spódnicy biurowej, podkreślającej jej zgrabne nogi oraz białej koszuli z szerokimi rękawami, którą włożyła do środka. Wyglądała jak wyjęta z gazety modelka, lecz na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Podoba mi się ta koszula - poprawiła dekolt - Spódnica jest źle skrojona i niekorzystnie w niej wyglądam - stwierdziła i wróciła za kotarę. Po chwili jednak wyszła w intensywnie niebieskiej koszuli z zielonymi kamyczkami na ramionach i w przetartych rurkach.
- Wyglądało by to lepiej na tobie - wskazała na koszulę, jednak spodnie widocznie skradły jej serce.
- Pokarz się w tym swetrze.
- Chwila, chwila...
    Bordowa włóczka, skórzane, wąskie spodnie i prosty podkoszulek, trafiły od razu do jej rzeczy ulubionych, bo przez dłuższą chwilę, podziwiała swoje odbicie w lustrze.
- Całkiem nieźle to wygląda, nie?
   Przytaknęłam popierając jej zdanie, po czym pośpieszyłam ja, chcąc zmienić otoczenie.
- Już, tylko zapłacę - podała mi płaszcz i torebkę, biorąc w jedną ręką ubrania, a w drugą portfel - Na pewno nic ci się nie podoba? - westchnęła widząc moje zaprzeczenie - Poczekaj tu.
    Stanęłam przy wyjściu ze sklepu, widząc jak moja rodzicielka już zdążyła skraść sympatię obcych ludzi.
- Dostałam nawet rabat - zaśmiała się, niosąc papierową, barwioną torbę. Złapała mnie pod ramię i pociągnęła w stronę kolejnego ciekawie wyglądającego sklepu na horyzoncie, prawiąc mi morale o optymistycznym podejściu do życia.
- Musisz więcej się uśmiechać - podsumowała, pokazując mi koszulę w czerwoną kratę, jednak pokręciłam głową, sądząc że tak intensywne kolory mi nie pasują. - I być bardziej otwarta, a szczęście cie nie opuści na krok.
    ''Tak jak ciebie?'' cisnęło mi się na usta, jednak przygryzłam wargę czując, że to nie miejsce na wspominanie rodzinnych dramatów.
    Wyhaczyłam wzrokiem czarną torbę, która momentalnie mogła stać się moja. Niby mi się spodobała, ale jak spojrzałam na cenę, to nie wydała mi się jej warta.
- Myślisz, że pasowałaby do Maćka? - trzymała w rękach koszulkę ze śmieszną naklejką, jednak gdy spostrzegła, że nie jestem w temacie, podeszła do mnie -  Ładna, chcesz ja?
- Nie, raczej nie... - odwróciłam wzrok, pragnąc na zawsze odciąć się od materializmu, przepełniającego każda wolną przestrzeń.
- Na pewno? I nie taka droga! To niemal okazja - wcisnęła mi ją w ręce, ciągnąc do kasy.
   Przy trzecim sklepie, gdzie zmusiła mnie do przymierzenia trzech sukienek, w których uważała, że wyglądam nieziemsko, dwóch par dżinsów, leginsów i czterech swetrów, powoli traciłam cierpliwość.
- To które ci się najbardziej podobają? - zadała mi po raz kolejny te same pytanie, chcąc, abym, posłuchała jej niezastąpionych rad.
- Ten sweter odpada. Sukienki też. A tak to chyba wszystko, a ty co wybrałaś?
- Wzięłam ten zielony żakiet i zastanawiam się nad tym szalikiem... ale co ci się w tych sukienkach nie podoba? - uwzięła się, aby rozweselić moją garderobę.
- Mamo one nie są dla mnie. Nie czuję się w nich dobrze - westchnęłam chcąc uciąć ten temat - A szalik weź.
    Kolejnym przystankiem, jak miałam nadzieję, że i ostatnim, był sklep z butami, gdzie w końcu się wzięła i zapytała o to, co od samego początku ją ciekawiło.
- Powiedz mi... - zaczęła przymierzając czubate, czarne szpilki - Jak ci się układa z tym... Sebastianem?
- Mamooo...
- No co? Tylko tak pytam - wstała z krzesła i przeszła się kawałek, zastanawiając się intensywnie - To jaka jest odpowiedz?
- Noo, chyba dobrze - pożałowałam, że tak zaczęłam.
- A co to znaczy chyba? Coś się stało?
- Nie, nie, nie - próbowałam jakoś wyjść z twarzą z całej tej sytuacji - Wszystko jest w porządku - chciałam wyglądać na pewną i przepełnioną szczęściem, gdzie jednak do szczęścia trochę mi brakowało, a szczególnie w tej chwili.
- Pokłóciliście się? - zgadywała.
- Coś w tym stylu - postanowiłam pociągnąć, to co sama zainsynuowała.
- Nie martw się, wszystko się ułoży, jak sobie wszystko wyjaśnicie. W związku często zdarzają się sprzeczki, ale jeśli dwóch ludzi się kocha, to i te nieznośne różnice stają się mało ważne - spojrzała na mnie, widocznie zadowolona, że górowała nade mną, a może to jej własne słowa ją tak bardzo ucieszyły.
- Wiem, dzięki - czułam się zakłopotana, poruszając z nią tematy miłosne.
- Ten Sebastian wygląda na porządnego - uszczypnęła mnie w ramię zaczepnie - I jest całkiem przystojny. Tylko pozazdrościć takiego wyglądu - zaśmiała się melodyjnie zdejmując buty ze starannie wypielęgnowanych stóp.
- To mu się udało - przyznałam, rozbawiona.

    Po skończonych zakupach, zaprosiła mnie na filiżankę kawy, lecz musiałam odmówić, uznawszy, że dość czasu poświęciłam na to, aby pobyć jeszcze dzieckiem. Przytuliła mnie, dodając mi otuchy, a sama chwyciła telefon w dłoń, pragnąc przypomnieć o swoim istnieniu ukochanemu.
- Wsunęłam ręce w kieszenie, próbując ułożyć sobie scenariusz naszej rozmowy, w najbardziej korzystny i bezpieczny sposób, jaki mnie tylko naszedł. Jednak parę razy zmieniałam jego zawartość, chcąc, aby dosadnie wszystko zrozumiał, tak jak należało.
Zdecydowanie za szybko pojawiłam się pod jego domem, żałując, że nie wybrałam bardziej neutralnej ziemi na pojednanie, tylko od razu jak rasowy niemyślący człekokształtny, wpakowałam się prosto do jaskini lwa.
Już wyciągałam rękę z kieszeni, gdy ogarnęło mnie zwątpienie, a tchórzostwo wyszło z ukrycia i przejęło stery moich reakcji. Zawróciłam i pośpiesznym krokiem miałam już opuścić obcą posesję, bez zbędnych ran bitewnych.
- Lidka! Co ty wyrabiasz! Weź się w garść! - rugałam samą siebie, chwytając się płota i próbując wyregulować bicie serca. Jednak nie na wiele się to zdało. Denerwowałam się jak przed wyrwaniem zęba.
Odepchnęłam się od płotu i nie myśląc za dużo, zastukałam w drzwi, wyczekując znajomej czupryny kruczoczarnych włosów, wychylających się zza drzwi, jednak ku mojemu zdziwieniu, nic takiego się nie stało. Zapukałam ponownie, wkładając w to więcej siły. Mój plan nie zakładał, że może go aktualnie nie być w domu. Tak nie mogło się złożyć! Cóż by to była za zniewaga ze strony losu!
    Wkurzona, że na darmo się denerwowałam, zacisnęłam dłoń, czując przyjemne mrowienie. Odetchnęłam głęboko, po czym wyszłam z lekkim sercem z podwórka Sowickich. Czując w połowie spełnioną misję. Przynajmniej będę miała usprawiedliwienie, gdy Monika spyta mnie, czy już wszystko w porządku.
Przyśpieszyłam kroku, widząc z daleka nadjeżdżający autobus, gdy moje imię przecięło powietrze, wzywając mnie do osobnika, z którego ono uleciało.
   Odwróciłam się i o mało mnie nie wryło w ziemię.
Chłopak odchrząknął, próbując przywołać mnie do żywych.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał swoim niskim głosem, które odbijało mi się jak echo w trzewiach.
- Jaaa... tylko przechodziłam - palnęłam pierwsze co mi się nasunęło na myśl i niemal nie wyhamowałam prosto-lecącej własnej ręki, która za cel obrała moje czoło - A tak na prawdę, to...
- Byłaś u mnie? - podsunął usłużnie.
- Byłam u ciebie, a nikogo nie było - potwierdziłam, czując ta dziwną atmosferę między nami.
- Chciałem z tobą pogadać, ale...
- Właśnie z tego powodu tu jestem - do oczu nadeszły mi łzy, które schowałam pod powiekami, próbując się uspokoić. Dlaczego one wylazły?! Ja... Ja... USPOKÓJ SIĘ!
- Wpadniesz na herbatę? - zaproponował, lecz przypomniałam sobie o autobusie, który był moją jedyną droga ucieczki. Kierowca zamknął drzwi i powoli zaczął ruszać, uniemożliwiając mi alibi - Teraz to nie masz chyba innego wyjścia - uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
- Ja chyba...
- Byłem na zakupach - podniósł białą reklamówkę z logo pobliskiego supermarketu - Nie będziesz przeszkadzać.
    Przygryzłam wargę, nie mogąc się zdecydować, w która stronę potoczyć mój kłębek.
Złapał mnie delikatnie za zakryty kurtką nadgarstek, nie pozwalając uciec od tego, na co się ostatecznie przed chwilą zdecydowałam.
- Nie ma sensu teraz uciekać, nie sądzisz?
    Szliśmy w nieznośnym milczeniu, dopóki nie zamknął za mną drzwi wejściowych i nie zaprosił mnie do środka, prowadząc mnie od razu do kuchni. Usiadłam na tym samym krześle co wczoraj, wiercąc się niemiłosiernie pod natłokiem wspomnień.
- Herbaty, kawy? - spojrzał na mnie rozpakowując nowo zakupione rzeczy.
- Herbata, jeśli nie jest to dla ciebie problem - przygryzłam kciuk, gdy spojrzał na mnie wymownie. Na twarz wyszedł mi bezwstydny rumieniec, zakłopotania - Jak tam ci dzisiejszy dzień minął? - zagaiłam, chcąc jakoś przełamać pierwsze lody, jednak po chwili chłopak usiadł na przeciwko mnie, wpatrując mi się prosto w oczy.
- To może zacznijmy od szczegółów, a resztę odstawmy na później, okej? - wysunął w moją stronę dłoń, wyczekując ode mnie jakiejś reakcji, jednak nie wiedziałam co zrobić. Byłam w rozsypce.
    Westchnął głęboko, po czym ponownie spojrzał mi w oczy, aby po chwili znowu uciec gdzieś wzrokiem. Przeczesał długimi palcami przydługie włosy, a ja poprawiłam się na siedzeniu, wyczekując najgorszego.
-  Dobra ja zacznę! - powiedział pewny siebie i splótł na stole palce, podnosząc się lekko na krześle - Trochę mnie wczoraj poniosło, ale nie żałuję tego co zrobiłem, bo w końcu chodzimy ze sobą i już od jakiegoś czasu mnie coraz bardziej pociągasz. Zaskoczyłaś mnie, nie sądziłem, że będziesz zdolna zacząć... A te malinki to zemsta, bo najpierw mnie prowokujesz, a później zasypiasz, albo uciekasz tak jak wczoraj. A ja zostaję z tym wszystkim sam...
    Czułam, że robię się coraz bardziej czerwona i coraz mniejsza, a on nadal niezłomnie kontynuował swój monolog.
- Jestem cierpliwy, ale każda cierpliwość ma swoje granice. Jesteś dla mnie ważna. I nie sądzę, że sfera seksualna w związku odgrywa główną rolę, ale jest jej kluczowym fragmentem, bez którego na pewno się nie obejdzie. A wtedy nie pozwolę ci od tak uciec - posłał mi zalotny uśmieszek, po czym podniósł lekko brew - I daj już spokój z tym wszystkim, bo czuję, jakbym robił z siebie napalonego, bezmyślnego głupka - w jego oczach zatańczyła figlarna iskierka.
- Wcale tak nie uważam - wychrypiałam cicho - To nie tak... po prostu się wystraszyłam - bałam się spojrzeć mu w oczy, więc spojrzałam na swoje opuszki palców, wystające z rękawów swetra. - Ja... chyba czuję to samo, ale nie wiem co z tym wszystkim zrobić... ze sobą zrobić, bo w sumie, to ja... jesteś jedynym, który stał się tak na prawdę kimś wyjątkowym dla mnie, bo... - wzięłam przerwę na oddech, a on wybuchł gromkim śmiechem. Wstał i z łagodnym wyrazem twarzy, ścisnął moje wystające palce. Przybliżył się, aby złączyć w krótkim momencie nasze usta.
- Zamknij się już - powiedział, zanim ponownie mnie pocałował, lecz pewniej, intensywniej... Przerwał po chwil, gdy odwzajemniłam pocałunek i niepewnie złapałam go za koszulkę - Nie wiem, czy ty to robisz specjalnie, czy w ogóle niczego nie jesteś świadoma - powiedział zaczepnie, rozbawiony.
    Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc tej aluzji, na co on wywrócił oczami.



_________________________



Rozdział pojawił się przed poniedziałkiem! Ktoś się cieszy oprócz mnie? :D hahah
Nie mam pojęcia co mam jeszcze napisać, że żyję, mam się dobrze, zaraz będą wakacje, a czas leci mi z zawrotną prędkością?  A jak tam u Was?
Mam nadzieję, że jak najbardziej pozytywnie :D
Ściskam

2 komentarze:

  1. rozdział dobry tylko obiecuję, że jeśli nie dodasz kolejnego szybko znajdę Cię i sama go napisze lub zmuszę Cibył dłuższy, kolejne też poproszę takieę do tego. reasumując świetnie się czytalo i nie mogę doczekać się kolejnego :) fajnie że

    OdpowiedzUsuń
  2. No nareszcie!!! Czekałam i czekałam i czekałam...no i się w końcu doczekałam! ^^ Rozdział bardzo mi się podobał! Rozumiem tą frustrację Lidki, w sumie kto by jej nie rozumiał. Strach to potężne uczucie, niestety, ale dobrze, że sobie wszystko wyjaśnili i znowu jest między nimi w porządku. :D Zakupy Lidki z jej mamą, bardzo przypominają mi z moją rodzicielką, no kurcze, identyczne!! Hahaha... No i kurde, myślałam, ze Monika wygadała wszystko Wiktorowi, albo Seba mu powiedział, jak tak rano zagaił, miałam ochotę zamordować któreś z nich, choć stawiałabym na Monikę, wiadomo jak to z nami, zatroskanymi przyjaciółkami, chociaż Wiktor też nie jest taki głupi, może sam się domyślił. :P
    Wakacje wakacjami, gorzej, że już MAJ SIĘ ZBLIŻA!!!! *MATURA* ;(
    No, ale nie ważne... :D Mam nadzieję, że kolejny rozdział już niedługo!!!
    Ściskam,
    Skye

    OdpowiedzUsuń