- Cicho! - wydawało mi się, że usłyszałam zduszony i jakże znajomy głos Sebastiana.
Było mi ciepło i, mimo że trochę niewygodnie, nie ruszałam się. Bojąc, że jeśli zmienię choć o odrobinę ułożenie swojego ciała, wszystko się rozpadnie i skończy. Czułam się bezpiecznie, a nie chciałam tego stracić...
Co jakiś czas miałam wrażenie, że słyszę ciche rozmowy, lecz próbowałam je ignorować. Jednak w umyśle odbijało mi się nachalne echo ich zmartwionych głosów. Zaniepokoiłam się, lecz nie otworzyłam oczu...
Było mi za gorąco. Ciepła kołdra, która przykrywała mnie po same uszy, dusiła mnie, trzymała w objęciach, z których trudno było mi uciec. A gdy w końcu dała za wygraną, podniosłam się i usiadłam na miękkim łóżku w moim pokoju. Nadal był smutny, mimo że od razu po przeprowadzce nadałam mu jakiegoś charakteru - nie byłam zadowolona z rezultatu. Znudził mi się. Był za mało ''Mój''.
Zdziwiłam się, że o tej porze leżę w łóżku. Przecież jeszcze jest jasno, a ja przez cały dzień nie czułam się zmęczona.
Z dołu dobiegały mnie przyciszone odległością głosy. Podrapałam się sennie po głowie i spróbowałam przypomnieć sobie jak się tutaj znalazłam. Przyszłam do domu, gdzie zastałam tatę, a później wpadł Wiktor i... SEBASTIAN!
Pośpiesznie wstałam o mało nie wywracając się na dywaniku, który nieświadom niczego co się właśnie zdarzyło, leżał sobie na podłodze.
Zbiegłam po schodach, zatrzymując się w połowie.
- Na pewno? - dopytywał się Julek, którego widziałam zza stojącym do mnie tyłem, Wiktorem. Zmarszczyłam brwi i powoli zeszłam na dół.
- Tak, jeszcze raz dzięki, chłopaki - powiedział Starszy Brat i zamknął drzwi, a potem odetchnął głęboko.
Staliśmy tak przez chwilę - on nieświadomy mojej obecności i ja nie wiedząca co zrobić. Co postanowiłam? Co zrobiłam? Zeszłam ze schodów, a podłoga wydała swój ryk, odsłaniając istnienie i zamiary przybyłego wroga. Chłopak odwrócił się do mnie przestraszony. Spojrzał na mnie swoimi przeraźliwie zielonymi oczami, po czym odwrócił się ode mnie, chcąc schować rozcięcie na wystającej kości policzkowej, opuchniętą brodę i zakrwawiony nos, do którego nadal przyciskał ręcznik, który zdołał już zmienić swój kolor. Jednak zdążyłam zauważyć, co wmurowało mi nogi w podłogę. Nie potrafiłam. Zawisłam. Zamarzłam. Zapuściłam korzenie, które oplątały się wokół mojego ciała, duszy i wbiły się w centralny środek, powodując duże szkody, emocjonalne i fizyczne.
Wbiegłam po schodach plując sobie w twarz, która nadal była opuchnięta, a mnie nachodziło przeczucie, że dzisiaj wypłaczę się za wszelkie czasy...
Minęło już parę dni, a ja nie potrafiłam spojrzeć Wiktorowi w oczy. Unikałam go jak tylko mogłam. On wydawał się czynić podobnie, jak nie identycznie. I nie był on jedyną ignorowaną przeze mnie osobą. Bałam się spotkania z Sowickim. Chciałam mu podziękować za wszystko, ale jak tylko go widziałam, to pojawiała mi się czerwona myśl z napisem ''ucieczka''. A moje nogi same kierowały się w przeciwną doń stronę.
Mama wyprowadziła się tymczasowo do jakiegoś hotelu. Nie rozumiem jej. Dlaczego? Co się takiego stało, że uciekła i nie chce wracać? Jednak szanowałam jej decyzję. Zapewne chciała wszystko przemyśleć, poukładać sobie w głowie wszystkie informację.
Maciek z rana zawoził Kubę do przedszkola, a później do babci. Wracał na chwilę do domu z zakupami i jechał do mamy. I tak w kółko. Każdego dnia. Widziałam, że jest coraz bardziej wyczerpany psychicznie. Ledwie dawał sobie radę, a jednak usilnie próbował pokazać nam, że mamy w nim wsparcie. Za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Trafił się mamie prawdziwy skarb..
Znowu wszystko było szare i przygnębiające. Ale takie życie.. muszę się z tym pogodzić, bo przecież nieszczęście nie może trwać za długo. Musi być zachowana harmonia. Czystość i sprawiedliwość, której wyczekujemy niczym ważnego dla nas, zagubionego gościa. Jak po nocy, wschodzi słońce.. Jak po deszczu jest tęcza, tak i u mnie po tym wszystkim musi znaleźć się szczęście - siedziałam na kanapie pod włochatym kocem i piłam kakao, zawieszając swój wzrok w nieodnalezionej przestrzeni, poprawiając sobie humor kolorowymi myślami. Czy coś to pomagało? Okażę się, okażę...
- Hej - usłyszałam zachrypły głos Wiktora, który wszedł do salonu i ociężale opadł na kanapę obok, powodując, że z kubka wylała mi się odrobina cieczy. Jednak żadne z nas się tym nie przejęło.
W pomieszczeniu zapanowała martwa cisza. Tylko zza okna dochodziły nas nic nie znaczące odgłosy, błądzące echem po naszym pustym domu. Nie tlił się już w nim, ani promyk nadziei, ani żadne miłe uczucia. To wszystko znikło tak szybko, jak mała mydlana bańka, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia. Te lepsze jak i te mniej przyjemne.
- Lidka... - zaczął, a ja wstałam, odrzucając kocyk na bok, aby nie torował mi drogi ucieczki. Nie rozmawiaj ze mną! Nie jestem jeszcze gotowa, aby przyznać, że źle zrobiłam. Nadal wierzę, że jeszcze wszystko może potoczyć się dobrze dla nas wszystkich. Bez odrzucenia, bez wytyczania granic i nieporozumień.
- I tak będziemy musieli o tym porozmawiać. - powiedział zanim wyszłam. - Prędzej czy później!
Przebrałam się w dżinsy i koszulkę, a na to narzuciłam obszerny sweter, po czym łapiąc mój ukochany, czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, wyszłam na ulicę, oczekując oczyszczenia jakie bezinteresownie dawał nam świat. Zatopiona w pejzażu myśli, obserwując igraszki światła, które usilnie próbowało przebić się przez deszczowe chmury, przecinałam miasto wzdłuż i wszerz. Aż w końcu zatrzymałam się, czując wewnętrzny spokój. Wciągnęłam duży haust powietrza i spojrzałam w górę, przyglądając się spadającym kroplom, które delikatnie obijały się o moją twarz. Otrzeźwiając mnie. Czułam jak napełnia mnie energia, i że wszystko będzie dobrze. Odzyskałam część dobrego humoru, nadziei.
Weszłam do małej kawiarenki, gdzie panował spokój. Jej umieszczenie było bardzo dobrze przemyślane. Wielkie okno przy, którym ustawione były okrągłe, drewniane stoliki, wychodziło na ruchliwą część miasta. W lokalu panowała wręcz domowa atmosfera, a rozchodzący się tam zapach był przyjemny i słodki, jak w domu.
- Co tam? - zapytałam radośnie podchodząc do dziewczyn z mojej klasy. Odwzajemniły uśmiech i odpowiedziały pozytywne. Później każda z nas zrelacjonowała poprzedni dzień.
- Moja przyjaciółka miała urodziny. Najpierw chodziliśmy paczka po sklepach, aby kupić jej prezent, a potem wpadliśmy jej do domu. Ale miała minę! Żałuję, że zdjęcia nie zrobiłam.
- Ja miałam gości. Jakiś nagły rodzinny zjazd i zmusili mnie, abym opiekowała się dziećmi. Banda bachorów!
- Jezu, ja miałam próby. Już niedługo zacznie się ten konkurs taneczny. Strasznie się stresuję.
- Będzie dobrze, nie martw się - chciałam ją wesprzeć - Będziemy trzymały kciuki i jak nas zaprosisz, to będziemy ci kibicować - zaśmiałam się.
- Taak - również rozbawiona blondynka poparła mnie - Narobimy ci takiego przypału, że do końca życia zapamiętają nas, was i wasz występ.
- Mam nadzieję - wszystkie uśmiechałyśmy się do siebie, jak po jakimś specyfiku poprawiającym humor.
Gdy wróciłam do domu, powitała mnie cisza. Odłożyłam plecak przepełniony książkami i weszłam do kuchni, wlewając wodę do czajnika. Westchnęłam cicho, nie mogąc znieść już tej żałosnej ciszy. Włączyłam telewizor i wciągnęłam się w jakiś bezsensowny serial. Prawie jak moda na sukces, choć bardziej 90210.
- Jest tu kto? - usłyszałam krzykliwy głos, którego w życiu bym się nie spodziewała usłyszeć. - O Liduś - rozradowana matka Maćka wpadła do pokoju, ciągnąc za sobą swojego wnuka.
- Lidka! - Kuba wyrwał się i podbiegł do mnie, rzucając Pana Pacyka na podłogę.
- Cześć szkrabie! - przytuliłam go - Jak było w przedszkolu?
- Fajnie! Pani Ania książkę czytała - uśmiechnął się pokazując swoje wybrakowane uzębienie - O... Babcia! Książka Pani Ani o Tomek!? Tome.. Babcia!
Pani Kwiatkowska znikła, a po chwili ukazała się w przejściu do kuchni.
- O myszce Tomku - podpowiedziała ponownie znikając.
Zmarszczyłam brwi, niepewnie patrząc w tamtą stronę.
- O myszce Tomek...u! - powiedział radośnie, a później się chwilę zastanowił i rozejrzał. - Pan Pacyk?
- Tam - pokazałam mu, a on podbiegł do niego i z wielką czułością otrzepał mu cylinder, po czym mocno przytulił.
- Gdzie obiad? Co za nieodpowiedzialna kobieta! - usłyszałam, co popchnęło mnie do zajrzenia do kuchni, w której ukryła się prawdziwa wiedźma. - Zostawiać na tak długo, małe dzieci. Bez obiadu! Głodne same siedzą w domu. Jeszcze coś może im się stać. Już ja jej coś powiem..
- Co Pani tu robi? Gdzie Maciek? - zapytałam opierając się ramieniem o futrynę.
- Ten nieodpowiedzialny chłopaczyna, jak zwykle pakuje się w niezłe bagno. Mówiłam mu, ostrzegałam go, żeby nie wiązał się ze starszą kobietą z dziećmi. Tylko sprowadziła na niego kłopoty. A teraz ma, to na co zasłużył.
- Sądzę... - zaczęłam niepewnie. Nigdy nie lubiłam, nikogo obrażać, a na język cisnęło mi się milion przekleństw, parę chamskich zdań, które na pewno dałyby jej po myślenia.
- Skoro tak Pani sądzi, niech Pani stąd wyjdzie. I to teraz - wysyczał Wiktor, ciskając w jej stronę piorunami.
- Ależ Wiktorku - zdziwiła się, upuszczając na podłogę reklamówkę z pomidorami.
- Nie życzę sobie, aby Pani tak do mnie mówiła. Przecież jesteśmy jedynie kłopotami. A od kłopotów trzeba się trzymać jak najdalej. Więc nie rozumiem, dlaczego wciąż nas Pani nęka.
- Co ty wygadujesz?! Wy kłopoty? - oburzyła się i udawała urażoną.
- Tam są drzwi. I bez Pani damy sobie radę.
- Dobrze... - zgarnęła swoją torebkę z blatu szafki i ruszyła w stronę drzwi. - Kuba!
- Kuba zostanie z nami - powiedział, podnosząc do góry głowę. Był silny. I emanował wręcz namacalną pewnością siebie.
Kobieta prychnęła i wyszła, a już po chwili trzasnęły drzwi. Wiktor podszedł do lodówki. A ja opuściłam głowę, wpatrując się w kolorowe, palczaste skarpetki, które miały być jednym z wielu wspierających mnie bodźców. Chciałam nadal się uśmiechać, ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie teraz. Nie tu. Ile sił potrzebuję, aby być tak pewna? Ile czasu muszę jeszcze poświęcić, aby zmienić swoje postępowanie, aby mieć więcej siły? Jestem jedynie małym, żółtym kurczaczkiem, który z klapkami na oczach próbuję zawojować nad całym światem, nie dostrzegając, że to jest jedynie jego mała cząstka. Muszę się otworzyć. Spróbować wchłonąć to wszystko. Pogodzić się. Dam radę. Nie mogę się poddać. Przecież... ''Bob budowniczy zawsze da radę''!!
- Wiktor...?
_____________________
Trochę inaczej niż zwykle, ale mam nadzieję, że nie gorzej :)
Pozdrawiam.
Było mi ciepło i, mimo że trochę niewygodnie, nie ruszałam się. Bojąc, że jeśli zmienię choć o odrobinę ułożenie swojego ciała, wszystko się rozpadnie i skończy. Czułam się bezpiecznie, a nie chciałam tego stracić...
Co jakiś czas miałam wrażenie, że słyszę ciche rozmowy, lecz próbowałam je ignorować. Jednak w umyśle odbijało mi się nachalne echo ich zmartwionych głosów. Zaniepokoiłam się, lecz nie otworzyłam oczu...
Było mi za gorąco. Ciepła kołdra, która przykrywała mnie po same uszy, dusiła mnie, trzymała w objęciach, z których trudno było mi uciec. A gdy w końcu dała za wygraną, podniosłam się i usiadłam na miękkim łóżku w moim pokoju. Nadal był smutny, mimo że od razu po przeprowadzce nadałam mu jakiegoś charakteru - nie byłam zadowolona z rezultatu. Znudził mi się. Był za mało ''Mój''.
Zdziwiłam się, że o tej porze leżę w łóżku. Przecież jeszcze jest jasno, a ja przez cały dzień nie czułam się zmęczona.
Z dołu dobiegały mnie przyciszone odległością głosy. Podrapałam się sennie po głowie i spróbowałam przypomnieć sobie jak się tutaj znalazłam. Przyszłam do domu, gdzie zastałam tatę, a później wpadł Wiktor i... SEBASTIAN!
Pośpiesznie wstałam o mało nie wywracając się na dywaniku, który nieświadom niczego co się właśnie zdarzyło, leżał sobie na podłodze.
Zbiegłam po schodach, zatrzymując się w połowie.
- Na pewno? - dopytywał się Julek, którego widziałam zza stojącym do mnie tyłem, Wiktorem. Zmarszczyłam brwi i powoli zeszłam na dół.
- Tak, jeszcze raz dzięki, chłopaki - powiedział Starszy Brat i zamknął drzwi, a potem odetchnął głęboko.
Staliśmy tak przez chwilę - on nieświadomy mojej obecności i ja nie wiedząca co zrobić. Co postanowiłam? Co zrobiłam? Zeszłam ze schodów, a podłoga wydała swój ryk, odsłaniając istnienie i zamiary przybyłego wroga. Chłopak odwrócił się do mnie przestraszony. Spojrzał na mnie swoimi przeraźliwie zielonymi oczami, po czym odwrócił się ode mnie, chcąc schować rozcięcie na wystającej kości policzkowej, opuchniętą brodę i zakrwawiony nos, do którego nadal przyciskał ręcznik, który zdołał już zmienić swój kolor. Jednak zdążyłam zauważyć, co wmurowało mi nogi w podłogę. Nie potrafiłam. Zawisłam. Zamarzłam. Zapuściłam korzenie, które oplątały się wokół mojego ciała, duszy i wbiły się w centralny środek, powodując duże szkody, emocjonalne i fizyczne.
Wbiegłam po schodach plując sobie w twarz, która nadal była opuchnięta, a mnie nachodziło przeczucie, że dzisiaj wypłaczę się za wszelkie czasy...
Minęło już parę dni, a ja nie potrafiłam spojrzeć Wiktorowi w oczy. Unikałam go jak tylko mogłam. On wydawał się czynić podobnie, jak nie identycznie. I nie był on jedyną ignorowaną przeze mnie osobą. Bałam się spotkania z Sowickim. Chciałam mu podziękować za wszystko, ale jak tylko go widziałam, to pojawiała mi się czerwona myśl z napisem ''ucieczka''. A moje nogi same kierowały się w przeciwną doń stronę.
Mama wyprowadziła się tymczasowo do jakiegoś hotelu. Nie rozumiem jej. Dlaczego? Co się takiego stało, że uciekła i nie chce wracać? Jednak szanowałam jej decyzję. Zapewne chciała wszystko przemyśleć, poukładać sobie w głowie wszystkie informację.
Maciek z rana zawoził Kubę do przedszkola, a później do babci. Wracał na chwilę do domu z zakupami i jechał do mamy. I tak w kółko. Każdego dnia. Widziałam, że jest coraz bardziej wyczerpany psychicznie. Ledwie dawał sobie radę, a jednak usilnie próbował pokazać nam, że mamy w nim wsparcie. Za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Trafił się mamie prawdziwy skarb..
Znowu wszystko było szare i przygnębiające. Ale takie życie.. muszę się z tym pogodzić, bo przecież nieszczęście nie może trwać za długo. Musi być zachowana harmonia. Czystość i sprawiedliwość, której wyczekujemy niczym ważnego dla nas, zagubionego gościa. Jak po nocy, wschodzi słońce.. Jak po deszczu jest tęcza, tak i u mnie po tym wszystkim musi znaleźć się szczęście - siedziałam na kanapie pod włochatym kocem i piłam kakao, zawieszając swój wzrok w nieodnalezionej przestrzeni, poprawiając sobie humor kolorowymi myślami. Czy coś to pomagało? Okażę się, okażę...
- Hej - usłyszałam zachrypły głos Wiktora, który wszedł do salonu i ociężale opadł na kanapę obok, powodując, że z kubka wylała mi się odrobina cieczy. Jednak żadne z nas się tym nie przejęło.
W pomieszczeniu zapanowała martwa cisza. Tylko zza okna dochodziły nas nic nie znaczące odgłosy, błądzące echem po naszym pustym domu. Nie tlił się już w nim, ani promyk nadziei, ani żadne miłe uczucia. To wszystko znikło tak szybko, jak mała mydlana bańka, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia. Te lepsze jak i te mniej przyjemne.
- Lidka... - zaczął, a ja wstałam, odrzucając kocyk na bok, aby nie torował mi drogi ucieczki. Nie rozmawiaj ze mną! Nie jestem jeszcze gotowa, aby przyznać, że źle zrobiłam. Nadal wierzę, że jeszcze wszystko może potoczyć się dobrze dla nas wszystkich. Bez odrzucenia, bez wytyczania granic i nieporozumień.
- I tak będziemy musieli o tym porozmawiać. - powiedział zanim wyszłam. - Prędzej czy później!
Przebrałam się w dżinsy i koszulkę, a na to narzuciłam obszerny sweter, po czym łapiąc mój ukochany, czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, wyszłam na ulicę, oczekując oczyszczenia jakie bezinteresownie dawał nam świat. Zatopiona w pejzażu myśli, obserwując igraszki światła, które usilnie próbowało przebić się przez deszczowe chmury, przecinałam miasto wzdłuż i wszerz. Aż w końcu zatrzymałam się, czując wewnętrzny spokój. Wciągnęłam duży haust powietrza i spojrzałam w górę, przyglądając się spadającym kroplom, które delikatnie obijały się o moją twarz. Otrzeźwiając mnie. Czułam jak napełnia mnie energia, i że wszystko będzie dobrze. Odzyskałam część dobrego humoru, nadziei.
Weszłam do małej kawiarenki, gdzie panował spokój. Jej umieszczenie było bardzo dobrze przemyślane. Wielkie okno przy, którym ustawione były okrągłe, drewniane stoliki, wychodziło na ruchliwą część miasta. W lokalu panowała wręcz domowa atmosfera, a rozchodzący się tam zapach był przyjemny i słodki, jak w domu.
- Co tam? - zapytałam radośnie podchodząc do dziewczyn z mojej klasy. Odwzajemniły uśmiech i odpowiedziały pozytywne. Później każda z nas zrelacjonowała poprzedni dzień.
- Moja przyjaciółka miała urodziny. Najpierw chodziliśmy paczka po sklepach, aby kupić jej prezent, a potem wpadliśmy jej do domu. Ale miała minę! Żałuję, że zdjęcia nie zrobiłam.
- Ja miałam gości. Jakiś nagły rodzinny zjazd i zmusili mnie, abym opiekowała się dziećmi. Banda bachorów!
- Jezu, ja miałam próby. Już niedługo zacznie się ten konkurs taneczny. Strasznie się stresuję.
- Będzie dobrze, nie martw się - chciałam ją wesprzeć - Będziemy trzymały kciuki i jak nas zaprosisz, to będziemy ci kibicować - zaśmiałam się.
- Taak - również rozbawiona blondynka poparła mnie - Narobimy ci takiego przypału, że do końca życia zapamiętają nas, was i wasz występ.
- Mam nadzieję - wszystkie uśmiechałyśmy się do siebie, jak po jakimś specyfiku poprawiającym humor.
Gdy wróciłam do domu, powitała mnie cisza. Odłożyłam plecak przepełniony książkami i weszłam do kuchni, wlewając wodę do czajnika. Westchnęłam cicho, nie mogąc znieść już tej żałosnej ciszy. Włączyłam telewizor i wciągnęłam się w jakiś bezsensowny serial. Prawie jak moda na sukces, choć bardziej 90210.
- Jest tu kto? - usłyszałam krzykliwy głos, którego w życiu bym się nie spodziewała usłyszeć. - O Liduś - rozradowana matka Maćka wpadła do pokoju, ciągnąc za sobą swojego wnuka.
- Lidka! - Kuba wyrwał się i podbiegł do mnie, rzucając Pana Pacyka na podłogę.
- Cześć szkrabie! - przytuliłam go - Jak było w przedszkolu?
- Fajnie! Pani Ania książkę czytała - uśmiechnął się pokazując swoje wybrakowane uzębienie - O... Babcia! Książka Pani Ani o Tomek!? Tome.. Babcia!
Pani Kwiatkowska znikła, a po chwili ukazała się w przejściu do kuchni.
- O myszce Tomku - podpowiedziała ponownie znikając.
Zmarszczyłam brwi, niepewnie patrząc w tamtą stronę.
- O myszce Tomek...u! - powiedział radośnie, a później się chwilę zastanowił i rozejrzał. - Pan Pacyk?
- Tam - pokazałam mu, a on podbiegł do niego i z wielką czułością otrzepał mu cylinder, po czym mocno przytulił.
- Gdzie obiad? Co za nieodpowiedzialna kobieta! - usłyszałam, co popchnęło mnie do zajrzenia do kuchni, w której ukryła się prawdziwa wiedźma. - Zostawiać na tak długo, małe dzieci. Bez obiadu! Głodne same siedzą w domu. Jeszcze coś może im się stać. Już ja jej coś powiem..
- Co Pani tu robi? Gdzie Maciek? - zapytałam opierając się ramieniem o futrynę.
- Ten nieodpowiedzialny chłopaczyna, jak zwykle pakuje się w niezłe bagno. Mówiłam mu, ostrzegałam go, żeby nie wiązał się ze starszą kobietą z dziećmi. Tylko sprowadziła na niego kłopoty. A teraz ma, to na co zasłużył.
- Sądzę... - zaczęłam niepewnie. Nigdy nie lubiłam, nikogo obrażać, a na język cisnęło mi się milion przekleństw, parę chamskich zdań, które na pewno dałyby jej po myślenia.
- Skoro tak Pani sądzi, niech Pani stąd wyjdzie. I to teraz - wysyczał Wiktor, ciskając w jej stronę piorunami.
- Ależ Wiktorku - zdziwiła się, upuszczając na podłogę reklamówkę z pomidorami.
- Nie życzę sobie, aby Pani tak do mnie mówiła. Przecież jesteśmy jedynie kłopotami. A od kłopotów trzeba się trzymać jak najdalej. Więc nie rozumiem, dlaczego wciąż nas Pani nęka.
- Co ty wygadujesz?! Wy kłopoty? - oburzyła się i udawała urażoną.
- Tam są drzwi. I bez Pani damy sobie radę.
- Dobrze... - zgarnęła swoją torebkę z blatu szafki i ruszyła w stronę drzwi. - Kuba!
- Kuba zostanie z nami - powiedział, podnosząc do góry głowę. Był silny. I emanował wręcz namacalną pewnością siebie.
Kobieta prychnęła i wyszła, a już po chwili trzasnęły drzwi. Wiktor podszedł do lodówki. A ja opuściłam głowę, wpatrując się w kolorowe, palczaste skarpetki, które miały być jednym z wielu wspierających mnie bodźców. Chciałam nadal się uśmiechać, ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie teraz. Nie tu. Ile sił potrzebuję, aby być tak pewna? Ile czasu muszę jeszcze poświęcić, aby zmienić swoje postępowanie, aby mieć więcej siły? Jestem jedynie małym, żółtym kurczaczkiem, który z klapkami na oczach próbuję zawojować nad całym światem, nie dostrzegając, że to jest jedynie jego mała cząstka. Muszę się otworzyć. Spróbować wchłonąć to wszystko. Pogodzić się. Dam radę. Nie mogę się poddać. Przecież... ''Bob budowniczy zawsze da radę''!!
- Wiktor...?
_____________________
Trochę inaczej niż zwykle, ale mam nadzieję, że nie gorzej :)
Pozdrawiam.
Predzej lepiej niż gorzej .Lidka nie ma łatwo.
OdpowiedzUsuńWszystko się jej komplikuje ,ale myślę ,że po
tej rozmowie z Wiktorem przynajmniej trochę
będzie lepiej niż do tej pory.
Przy okazji zapraszam do mnie na ostatni 11 rozdział.
Pozdrawiam Danielciax.
Ale z tej babci jędza, zamiast się cieszyć, że jej syn jest szczęśliwy to się czepia. Chyba normalne, że w każdym związku są kryzysy itd. Mnie się rozdział podobał ;) Jestem ciekawa rozmowy Lidki z Wiktorem. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na drugi rozdział. :)
Usuńhttp://azyl-szkarlat.blogspot.com/
Zapraszam serdecznie na 25 rozdział "Odrobiny szaleństwa". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na prolog nowego opowiadania.1 rozdział w lutym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Danielciax.
Serdecznie zapraszam na przedostatni rozdział "Odrobiny szaleństwa". Ściskam serdecznie!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na 1 rozdział ,,My diary of live'' opublikowanego wcześniej na waszą prośbę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Danielciax.
Kochana!
OdpowiedzUsuńWidząc, że został mi tylko jeden rozdział do nadrobienia, nie mogłam go nie przeczytać.
Na wstępie wynotowałam sobie zdanie, które na samym początku poprawiło mi humor "...o mało nie wywracając się na dywaniku, który nieświadom niczego co się właśnie zdarzyło, leżał sobie na podłodze." Haha, to jest cudowne <3 Nawet nie wiesz jak potrafisz mnie rozweselić takimi właśnie "smaczkami".
Kubuś jest słodki! Więcej Kuby! To jego zachowanie słodkiego, uroczego, nieświadomego jeszcze dziecka. No i był Pan Pacyk. Kocham <3<3<3
Mama Lidii i Wiktora rzeczywiście trochę stchórzyła ucieczką do hotelu. Ale z drugiej strony jest się czemu dziwić? Wraz z pojawieniem się byłego męża powróciły potworne wspomnienia. Kobieta potrzebuje spokoju, wyciszenia. Dobrze, że dzieci i Maciek to rozumieją.
Wkurzyła mnie ta wredna baba, matka Maćka, grrr. Obrażać synową jeszcze w jej własnym domu. Trzeba mieć tupet! Jak dobrze, że Wiktor jej pocisnął. Brawo Wiktor!
Lidia zebrała się na odwagę i chce pogadać z bratem. Nareszcie! Jestem cholernie ciekawa przebiegu tej rozmowy! A teraz muszę niestety czekać na nowy rozdział! Buuu!
Czy mogłabyś mnie kochana informować o nowych rozdziałach.
A teraz ogłaszam wszem i wobec: NADROBIŁAM WSZYSTKO!! Yupii! Cieszysz się? ;)
Pozdrawiam!
U mnie na blogu pojawił się właśnie ostatni rozdział "Odrobiny szaleństwa". Serdecznie zapraszam w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńZnowu tu jestem, by nadrobić zaległości... Systematyczność kluczem do celu!:D
Wiktor... Brak mi na niego słów. Niby lubię tego bohatera, ale w tej sytuacji solidaryzuję z Lidką. Czasami Wiktor jako starszy brat bywa zbyt nachalny.Jeżeli ktoś nie chce o czymś rozmawiać, to nie ma go co do tego zmuszać.
Podzielam zdanie Alex, Kuba jest słooodkim dzieckiem, ale już tego samego nie można powiedzieć o "babci". Nie chce pomagać rodzinie swojego syna (to nic, że przybranej), to niech się do tego nie zmusza. Wielka mi łaska...
Trochę zaskoczyło mnie zachowanie mamy Lidki. Uciekła. Tak po prostu. Hm... Wydaje mi się, że ona nie ma 18 lat, by tak robić. Do tego ma troje dzieci, które potrzebują jej wsparcia, opieki!
Matki nie idzie zastąpić.
A ona tak po prostu ucieka... To trochę przykre. No, ale jeżeli ma jej to w jakiś sposób pomóc, to bliskim wybacza się wiele rzeczy...
Rozdział warsztatowo bez zarzutu! Wciągnął mnie i chociaż jestem zmęczona, to czytałam go z prawdziwą przyjemnością!
Pozdrawiam i do jutra;)
Hej!:) To znowu ja;) Nie zapomniałam o Tobie i systematycznie czytam kolejne rozdziały. Dziś się tak rozpędziłam, że na raz pochłonęłam chyba z siedem;D
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że bardzo podoba mi się postać Wiktora. Chłopak jest niesamowicie silny, trzyma wszystko w ryzach i potrafi walczyć o swoją rodzinę. Nie pochwalam tylko tego, że z taką łatwością sięga po rozwiązania siłowe, bo to nie jest najlepszy sposób na załatwienie problemów. No i bardzo łatwo wpada w złość. Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że między nim i Moniką coś się rozwinie. Jeszcze jeden wątek miłosny by nie zaszkodził:D Co prawda kiedyś miałam nadzieję, że ułoży mu się z Natalką, ale wolę Monikę więc czemu by nie;D
Widzę też, że coraz intensywniej rozwija się znajomość Lidki z Sebastianem. Ajajajaja<3 Bomba! Chłopak jest co prawda ostrożny w pokazywaniu uczuć, ale dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze pojawia się obok, gdy go dziewczyna potrzebuje. No i chciał ją pocałować! Czekam niecierpliwie na rozwinięcie tego wątku.
O Krzyśku na razie nie wiem, co myśleć. Ale w jego potyczce z Julkiem byłam za Julkiem;D W sumie podziwiam go, że potrafi być nadal przyjacielem dla dziewczyny, którą kocha i która zwierza mu się zapewne z uczuć do innego chłopaka. To musi boleć.
A co do wątku ojca marnotrawnego, nie wiem co powiedzieć. Mam nadzieję, że nie zburzy spokoju w tej rodzinie i nie namiesza w głowie mamy Lidki. jakby zrobiła jakieś głupstwo to bym ją chyba rozszarpała! Podobno stara miłość nie rdzewieje, więc troszkę się boję, że Rafał może jej znowu namącić w głowie.
Pozdrawiam!:* I oczekuj komentarza w (nie)długim czasie pod którymś z kolejnych rozdziałów;) A w wolnej chwili zapraszam do siebie;)