sobota, 19 października 2013

Rozdział czternasty

       Przedstawienie było nudne, przez bite trzy godziny siedziałam i zastanawiałam się nad reakcją Juliana. Współczułam mu. Przez jakiś czas będzie widział dowód swojego czynu, który wcale nie przyczyni się do poczucia ulgi. Wraz z kolejnym dniem na jego barki spadną ciężarki, które spotęgują jego złe samopoczucie. Takie zachowanie doprowadza zazwyczaj do uszczerbku na zdrowiu nie tylko fizycznym, ale i psychicznym. W najgorszym wypadku może doprowadzić do samo destrukcji. A jedyne co może temu zaradzić to szczerość. Lecz cóż za głupiec chwytałby się brzytwy tonąc?
- Nad czym tak dumasz? - zapytała się mnie Monika, łapiąc mnie pod ramię. Spojrzała na mnie tym swoim wnikliwym spojrzeniem i zmrużyła oczy, wyczekując odpowiedzi. Obok nas szła Ilona, która lekko zażenowana, rozmawiała z koleżanką, zapewne na jakiś nie odpowiadający jej temat.
- A tak się zastanawiam... - odpowiedziałam przeczesując palcami włosy, które lekko oklapły.
- Tak..? - zachęciła mnie.
       Przez chwilę zastanawiałam się czy podzielić się z nią moimi przemyśleniami, ale zdemotywowała mnie obecność Ilony i innych niechcianych świadków, których przydałoby się tymczasowo wyeliminować. Jednakże los chciał inaczej i znaleźliśmy się przy sali, gdzie cała klasa miała się zebrać wraz z przyszłym przywódcą naszego stada. Głową nowej rodziny.
- Dzień dobry! - do sali weszła wysoka kobieta w średnim wieku. - Siadajcie. Nazywam się Barbara Olesiuk i będę waszą wychowawczynią. Mam nadzieję, że będzie mi się z wami bardzo dobrze i bezproblemowo pracowało - uśmiechnęła się do nas szeroko. Czy widzieliście już szkołę? - większość osób przytaknęła. - W takim razie, Ci co nie zapoznali się jeszcze z rozkładem sal mogą liczyć na to, że ich oprowadzę - zaśmiała się i zwróciła do papierów. - Mam nadzieję, że wszyscy wpłacili na szafki. Agnieszka Bilipiuk, która to dziewczyna - podniosła głowę i rozejrzała się po sali. Blondynka z końca sali wstała i podeszła do wychowawczyni, aby odebrać swój kluczyk do szafki. Pozostałe osoby z listy postąpiły podobnie.
       Po krótkim zapoznaniu ze szkołą, planem i innymi mało interesującymi rzeczami, wyszliśmy z budynku przygnębieni, przytłoczeni...
- Mam już dosyć szkoły - jęknęłam, wlokąc nogami w stronę przystanku. Ilona opierała się o ramie Moniki, a Julek szedł za nami z bezpiecznym odstępem.
- Ja też. Z chęcią był przeleżała cały dzisiejszy dzień i jutrzejszy, i kolejny, i kolejny...
- Taaaaak - przeciągnęłam samogłoskę, aby podkreślić stopień w jakim się zgadzam z jej zdaniem.
- Idziemy na lody? - zapytał Julian dostrzegając nowy lokal tuż przy przystanku. - Ja stawiam.
- Jasne - krzyknęłyśmy odzyskując siły.
       Majowie z racji, że swój skarbiec, który skrywają w wielkiej willi na obrzeżach miasta, regularnie uzupełniają, mogą pozwolić sobie na roztrwanianie pieniędzy. A ponieważ są bardzo zapracowanymi ludźmi, uwielbiają kupować prezenty dla swojego jedynego syna. Julian jak był mały uczył się w domu, gdzie odwiedzali go sami najznakomitsi nauczyciele, jednakże zmiana jego zachowania zmusiła ich do zapisania go do szkoły. Początkowo miała być to szkoła elitarna, ale po paru grubszych aferach doszło do kompromisu i tak oto ''panicz Maj'' dołączył do klasy, do której uczęszczały także dziewczyn.
      Wybraliśmy smaki i z lodami usadowiliśmy się wygodnie na ławce, beztrosko rozmawiając o bzdetach. Nikt się nie przejmował, że dosłownie przed chwilą panowała między nami nie za miła atmosfera. Nagle jakby dopadła nas amnezja. Nie chcieliśmy rozpamiętywać przeszłości. Nie to było naszym celem.
- Ja się zwijam - powiadomił nas Maj, zmieniając temat.
- Ja też, za pare chwil mam autobus - powiedziałam lekko się krzywiąc.
- Ja to bym jeszcze po sklepach połaziła - zwierzyła się nam Monika, konspiracyjnie patrząc na Ilonę, która się zaśmiała w odpowiedzi.
Pożegnaliśmy się zwyczajowym ''tulaskiem'' i rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Monika i Ilona jak wspomniała ta pierwsza, wyruszyły na łowy, zaś nasza grupa kierowała się w stronę przystanku.
- Julek... - zaczęłam, ale w tej samej chwili usłyszałam swoje imię - Ty pierwszy - zaśmiałam się, dość niezręcznie czując się w obecnej sytuacji.
- Przepraszam, ostatnio powiedziałem za dużo. Przesadziłem - westchnęłam. Wiedziałam, że to była prawda. Powiedział to co myślał, a przepraszając mnie zaprzecza swojemu rozumowaniu, które jest prawidłowe. Każdy ma prawo do osądu, wyrażania własnej opinii i zdania.
- Nie, to ja przepraszam. Nie powinnam się wtrącać. To nie była moja sprawa..
- Chcesz się znowu kłócić? - zaśmiał się, zadzierając głowę do góry i ukazując rząd prostych zębów.
- Ależ oczywiście, to zaczyna być moim hobby - kujnęłam go w bok, na co lekko się skrzywił i pokręcił głową z udawanym politowaniem.
- Uważaj bo to może zmienić się w nałóg - ostrzegł mnie z przesadnym przejęciem. Wytrzeszczył oczy i pisnął zabawnie naśladując reakcję dziewczyny z drugiej strony ulicy.
Wybuchłam gromkim śmiechem, zatrzymując się, na co on zamrugał rzęsami udając nic nierozumiejącą istotę.
- Stop! - krzyknęłam, gdy zaczął boleć mnie brzuch - Bo jeszcze kaloryfer sobie wyrobie! - ostrzegłam.
      Wszystko wróciło do starego stanu rzeczy...

- Wróciłam! - krzyknęłam, zdjęłam buty i rozejrzałam się po domu, gdzie dziwnym trafem nikogo nie było. Jednak istniała jeszcze jedna opcja, której jednak nie chciałam przyjąć za pewną, gdyż nie była ona godna zaufania - mogli mnie zostawić, a sami pojechać na Karaiby, gdzie oglądaliby Kaszaloty i smakowali szejki z krewetkami, a do tego jakiś egzotyczny owoc i dom na plaży...
      Weszłam na górę, gdzie się przebrałam w wygodniejsze ubrania niż galowa spódnica i biała bluzka. Zeszłam z powrotem na dół i w towarzystwie gorącej herbaty zaczęłam oglądać film. W sumie nic ciekawego się przez te dwie godziny nie działo, nie licząc, że bohater jakiegoś filmu postanowił się zabić, bo zostawiła go narzeczona. Ona sobie latała po świecie, bawiła się, a on planował swój ostatni dzień. Jednak gdy już miał sobie strzelić w łeb, ona go uratowała, przeprosiła i wytłumaczyła swoje zachowanie i tak dalej...
       Szygam tenczom.
- Cześć - usłyszałam od progu głos mamy. Była zdenerwowana. Zmarszczyłam brwi i poszłam za nią do kuchni - naszej ostoi spokoju, pokoju zwierzeń i Bóg wie jeszcze czego.
- Coś się stało? - zapytałam opierając się o blat szafki.
      Blondynka usiadła przy stole zamykając twarz w dłoniach. Oddychała głęboko.
      Podeszłam do stołu i usiadłam naprzeciwko niej.
- Mamo? - zapytałam coraz bardziej się martwiąc.
- Nic się nie stało - spojrzała mi w oczy - Po prostu jestem zmęczona. Zrobiłabyś mi kawę?
      Wstałam i uczyniłam o co mnie prosiła. Siedziałam cicho i o nic więcej nie dopytywałam. Wiedziałam, że kłamała. Coś musiało się stać..
- A gdzie Kuba i Maciek? - dopytywałam się nie pozwalając, aby zaistniała cisza popsuła mi humor nie podając przyczyny.
- U rodziców Maćka. Odrobiłaś lekcje? - bardzo dyskretnie zmieniła temat. Bezlitośnie miażdżąc moją nadzieję, na rozjaśnienie mi owej sprawy.
- Oczywiście, już na rozpoczęciu roku dyktowała nam zadania, które mamy zrobić - zakpiłam. Wstałam i wyszłam. Wbiegając po schodach zacisnęłam zęby na wardze, musiałam pozbyć się tej złości.
Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam głęboko oddychać.
      Po godzinie nic nierobienia usłyszałam Wiktora. Wyszłam z pokoju i spotkałam go wchodzącego po schodach.
- Siemasz młoda - rzucił i skierował się w stronę drzwi do swojego pokoju. Otworzył drzwi i popatrzył na mnie pytająco.
- Hej - weszłam do jego pokoju i usiadłam na obrotowym krzesełku. Podkuliłam nogi i zakręciłam się, przyglądając migającym mi przed oczami kolorom.
      Brunet nic się nie odzywał, zdjął czarną kamizelkę, białą koszulę i narzucił na siebie jakąś starą bluzkę. Spodnie od garnituru  zamienił na luźne dżinsy.
Usiadł na kanapie i trzymając w dłoni telefon, przejeżdżał kciukiem po dolnej wardze. Zawsze tak robił, gdy nad czymś intensywnie myślał.
      Zatrzymałam się i spróbowałam uchwycić jego spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie z tą swoją wredną miną, że nawet gdybym go miesiącami torturowała, to i tak nie zdradzi mi o czym myśli. Nie lubiłam tej miny, a jednocześnie poprawiała mi humor.
- Wiktor... - zaczęłam.
- Wiktor... -przedrzeźniał mnie.
      Prychnęłam i kolejny raz się obkręciłam. Nagle moja twarz zmieniła się w cel puchatej poduszki. Wisnęłam i spiorunowałam go wzrokiem.
- Jak mogłeś! Ty.. ty kanalio!
- Coo? Ja kanalia? - wstał i z szatańskim uśmiechem przyszedł do mnie. - Cofnij to - poradził mi.
- Bo coo? - zaśmiałam się i również wstałam.
- Bo wtedy pomyślę nad złagodzeniem twojej kary.
- To ja dostałam karę?
- Jeszcze nie - zachichotał i rzucił się na mnie, jednak przewidziałam jego reakcję i podbiegłam do drzwi, po czym puściłam się biegiem na dół, głośno krzycząc.
- Ucieczka pogorszyła tylko twoją sytuację! - usłyszałam. Zdeterminowało mnie to do szybszego biegu. Wpadłam do salonu, lecz on był tuż za mną. Próbował udawać jakiegoś potwora, co mu po części wychodziło włączając do tego jego szaleńczy śmiech.
- Kanalia!
- Co powiedziałaś?
- Kanalia!
- Udam, że tego nie słyszałem...
- Kanalia!
- Powiedź to jeszcze raz...!
- Kaaa-naaa- liii...
- Raaauuuuuu - podbiegł do mnie, a ja uciekłam do kuchni. Schowałam się za mamą, która spoglądała na mnie jak na idiotkę.
- Ciszej, proszę
- Już nie żyjesz - zaśmiał się stanął po drugiej przeciwnej stronie stołu.
     Mama prychnęła i spojrzała na nas z politowaniem.
- Ile wy macie lat?
- Ja ćtely - złapałam dół bluzki i zaczęłam go miąć.
- A ja mam siedem! - krzyknął Wiktor robiąc dumną minę.
      Wybuchliśmy śmiechem, a mama wygoniła nas z pokoju. W geście pojednawczym podaliśmy sobie ręce krzycząc: ''rozejm'' i wbiegliśmy na górę. Ponownie skierowałam się do pokoju brata, jakoś czułam się w nim najlepiej.
- Co słychać u Natalki? - zapytałam rzucając się na łóżko.
      Wiktor się na chwilę spiął i zmarszczył brwi, siadając na krześle.
- Co robimy? - zapytał wpatrując się w sufit - co już powszechnie wiadomo, jest on najciekawszą rzeczą we wszystkich pomieszczeniach.
-  Ej, pokłóciliście się? - usiadłam na łóżku z niedowierzaniem.
- Nie chce o tym gadać - uciął sucho i zakręcił się, włączając komputer.
- Dupku! - zbulwersowałam się, ale na wspomnienie tego co się stało z Julkiem, jak chciałam mu pomóc, wycofałam się już z mojego zaistniałego planu i postanowiłam nie wtrącać.
      Będzie to, co ma być...

____________________
Taki na osłodę jesiennych wieczorów :)
Mam nadzieję, że się Wam spodobał.

6 komentarzy:

  1. Pracuję w weekendy i dopiero w tygodniu mam czas na nadrobienie zaległości na czytanych blogach. Nie chcę tego robić teraz wieczorem, po łebkach, więc obiecuję, że wkrótce pojawi się tu sensowna odpowiedź na Twój komentarz u mnie i mój komentarz dot. Twojego rozdziału.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. W rozdziale trochę mało się dzieje no ale...Lidka ma rację lepiej się nie wtrącać w nie swoje sprawy.Czekam na next.Przy okazji zapraszam do mnie na kolejny rozdział
    pozdrawiam Danielciax

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęłam czytać jak zwykle bardzo uważnie, przez co zauważyłam kilka drobiazgów, ale dalej, również jak zwykle, dałam się wciągnąć fabule, przenosząc się tym samym bardziej w świat wyobraźni niż tekstu i umknęło mi pewnie coś (albo dalej już było idealnie, zero błędów- też tak mogło być!:))
    No więc na początek chochliki klawiaturowe:

    ->"na jego barki spadną ciężarki"- jak przeczytasz ten fragment, wyrwany z kontekstu, to czujesz ten niefortunny rym? xD W założeniu pewnie rozmyślania miały być poważne, a ja się w tym miejscu.. uśmiechnęłam;d Domyślam się, że chciałaś zmniejszyć wagę tych "ciężarków", ale jednak zostałabym przy "ciężarach";)

    ->"Przez chwilę zastanawiałam się"- chwilę przed, w dialogowej partii też padł czasownik "zastanawiam się", także musiałabyś wyeliminować to powtórzenie;)

    Julek, a raczej "panicz Maj"- wzbudził moją sympatię. Potrafił przeprosić, żeby nie robić Lidce przykrości, chociaż dziewczyna uznała, że i tak miał rację. Takiej szarmanckości próżno dziś szukać :D

    A Wiktor..,. ahgr..!!!! Znowu mam co do niego mieszane uczucia. Raz potrafi powiedzieć coś tak szowinistycznego, że w pięty człowiekowi idzie, a innym razem jest idealnym starszym bratem. Bohater pełen kontrastów! Ciekawa jestem, co mogło pójść nie tak z Natką...

    Nie zgadzam się z powyższym komentarzem- akcja była! Julian znowu dał głos! :D

    Rozdział mi się podobał i głupio pytasz w prawym narożniku strony, czy chcę 15... JASNE, ŻE CHCĘ!!!:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam do mnie na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam Danielciax

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej kochana!
    Bardzo przyjemny i sympatyczny jest ten rozdział :) Twoje opowiadanie to dosłownie miód na moje serce, pozwala przysiąść na chwilę, odetchnąć, wyciszyć się….
    Julian jest słodki. I beznadziejnie zakochany w Ilonie. Jak to możliwe że Lidia tak szybko to odkryła, a Ilona mimo że przyjaźni się z nim już tyle, tego nie widzi? Jest jakaś ślepa czy co? Szkoda mi Julka, serio. Serce nie sługa.
    Zastanawiam się co takiego jest Mamie Lidii i Wiktora. Jest jakaś taka smutna i nieobecna. Jakieś problemy? Mam nadzieję, że nic poważnego. No i gdzie Maciek z Kubą?
    Już mówiłaś, że kocham Wiktora? Oj pewnie że tak!! Pięciolatek w ciele prawie dorosłego faceta. Wieczne dziecko. Zazdroszczę Lidii takiego brata. Ta ich „zabawa” rzeczywiście brzmiała jak rozrywka małych dzieci i pytaniem „Ile wy macie lat” wyręczyła mnie ich mama. Super pozytywna scena! Aż się mordka cieszy jak czytam te ich szaleństwa <3
    Ciekawe co jest z Natalką i Wiktorem. Kłopoty w raju? Pokłócili się?
    Rozdział jest strasznie fajny, jak to dobrze, że przede mną jeszcze kilka :) Życzę Ci kochana Szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń