niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział czterdziesty

      Wstałam z łóżka, zastanawiając się, czy gdy wstanę nie odpadną mi stopy, jednak życie jest po to, aby ryzykować. Nie myśląc długo, podniosłam się zamaszystym ruchem z łóżka, depcząc przy tym kawałek kołdry, która złośliwie zaplątała mi się w nogi. Lekko zakręciło mi się w głowie, lecz hardo trzymałam pion. Odetchnęłam parę razy i próbując ignorować ból stóp, wyszłam z pokoju, gdzie Kuba puszczał brzęczące samochodziki.
- Dzień dobry - przywitałam się z nim, omijając tor jego pojazdów.
- Zejdź! - zbulwersował się, gdy nie udało mi się ominąć niebieskiego Vana, który uderzył mnie w kostkę.
- Nie krzycz na mnie. Jak chcesz się bawić, to zejdź na dół i tam obijaj innym nogi - odpowiedziałam spokojnie, lecz stanowczo, jednak blondyn postanowił mnie olać.
   Doszłam do drzwi łazienki bez większych problemów i zmartwień niż zapełniony pęcherz, który wyrwał mnie z beztroskiego leniuchowania w wygodnej pościeli mego łóżka. Postanowiłam skorzystać z okazji, że łazienka była czysta, wolna i przemawiała do mnie cudownym głosem, zachęcając do zagłębiania się w jej piekielnych czeluściach.
       - Lidia! - poranną kąpiel przerwał mi drący się w niebo głosy Wiktor, energicznie stukając w oddzielające nas drzwi. - Wyłaź!
- Czego chcesz! - odkrzyknęłam wynurzając się z ciepłej wody.
- Muszę do kibla! Ile jeszcze będziesz tam siedzieć! Wypad!
- Bujaj drąga, łysy koniu! - odkrzyknęłam i ponownie się zanurzyłam w rozpływającej całe moje ciało cieczy, która jak nikt otulała mnie swoim troskliwym ramieniem.
- Liż pięty, rasowy skunksie zaparzany w domestosie! - walnął pięścią w drzwi i odpuścił.

       Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, wraz z Julkiem wyszłam z sali, zostawiając Monikę z nauczycielką, która chciała przedyskutować z nią szczegóły jakiegoś konkursu z biologi.
- Czyli ogólnie zadowolona jesteś, że poszłaś, tak? - zapytał przechylając głowę tak, że włosy naszły mu na oczy.
- Noo.. tak - uśmiechnęłam się pod nosem, po czym spojrzałam na niego radośnie - A ty małpo, co ciekawego robiłeś? - szturchnęłam go ramieniem, próbując zmotywować jego wylewność, do wyjścia na zewnątrz.
- A byłem na basenie z chłopakami i TAKIE dupy podziwialiśmy - zmarszczył nos, drocząc się ze mną, dłońmi opisując zadziwiająco kuszące dla oka kształty - A tak serio, to rodzina się zjechała i cały weekend kiblowałem w domu z Krzyśkiem i resztą bandy.
- Mam nadzieję, że nie doszło do rękoczynów - zmarszczyłam brwi zaniepokojona zmianami w jego mimice.
- Ledwie się powstrzymałem. Dzięki Bogu, że mam taki duży dom, bo bym chyba nie wytrzymał - warknął sam do siebie.
- Schowałeś się? - zatrzymałam się z niedowierzaniem, jednocześnie próbując zachować powagę. Wiele energii straciłam na utrzymanie stoickiej postawy, lecz zrezygnowałam w połowie, gdy przytaknął zadowolony z siebie niczym wieloryb ze sztucznej szczęki. - Jaki tchórz - walnęłam go pięścią w ramie, na co pozostał obojętny, a przynajmniej tak myślałam, dopóki nie poczułam uścisku na szyi jego ramienia i na moje włosy opadła dłoń ogólnej dziewczęcej zagłady.
    Wisnełam, próbując mu się wyrwać, lecz Brad Pitt postanowił się nade mną jeszcze poznęcać.
Kręciłam się, chcąc uciec przed ''mokrym uchem'', które chciał mi zrobić. Już widziałam zbliżający się do mojego ucha, obśliniony mały palec.
- Ja ''tchórz''? - zaśmiał mi się bezczelnie, po czym zaczął łaskotać, nie dając czasu na odetchnięcie. - Dzięki mnie, ten dom jeszcze stoi - powiedział do siebie z dziwnie pustym wzrokiem.
- Ulek! - jęknęłam pozbywając się z głosu chrypki po nieprzerwanym śmiechu, dla pewności. Oddaliłam się od niego o parę metrów - Czyżbyś miał kryzys egzystencjalny? - rzuciłam zaczepnie , nie dostrzegając jego błagających o zrozumienie oczu.
- Co mi mlekołaki tu wyrabiacie? - zwrócił na siebie naszą uwagę nauczyciel historii - Mam chyba teraz z wami lekcję, przygotowani?
- Ta jest, sir! - Julek stuknął butem o podłogę i zasalutował ku jego ucieszy.
- Miejmy nadzieję, Maj. Ostatnio nie popisałeś się na kartkówce - rzucił złośliwym głosikiem.
- Wrrr... - warknęłam widząc jego odchodzącą sylwetkę - Menda jak ich mało.
- Oj, daj spokój. Uwziął się, bo to stary znajomy mojego ojca, a nie szczególnie za sobą przepadali. Na samym wstępie powiedział, że mam u niego przerąbane.
- Ooo czyli będzie cie rąbał?
- Nie dzielił - ciągnął dalej grę słowną.
- Na człony? Zaczniesz się namnażać i będzie ciebie więcej?
- Dokładnie, będzie mnie dla was więcej!
- Oj, brałabym...
- Nie mów tak, bo życia nie będę miał! Serio mnie zarąbią, lecz siłą mnie scalą i wyjdzie szybka papka Gerbera!
- Mówisz o złych ludziach?
- Raczej o jednym, i raczej wiesz o kogo chodzi - poruszał znacząco brwiami.
- Monika? Noo, ona raczej zazdrosna by była - zastanowiłam się chwilę - Ale myślę, że ona byłaby nieszkodliwa, więc bez obaw!
    Chłopak westchnął rozkładając bezradnie ręce.
- Coś o mnie, czy koło mnie? - Monika wraz z grzybem miododajnym zbliżyła się do nas, od razu wchodząc do naszej rozmowy z brudnymi butami, a za nią przemknęłam Ilona włączona do świętej trójcy Ulki, i nawet nie zaszczyciła nas pogardliwym spojrzeniem, przez cały ostatni czas nas ignorując.
- Ej, a może miałeś na myśli Wiktora - spojrzałam na niego, oczekując jakiejś fajnej reakcji.


      - Już nie mogę się doczekać ferii - jęczała mi nad uchem Monika, gdy czekałyśmy w czasie długiej przerwy na resztę zwariowanej bandy - Dlaczego musimy chodzić do końca tygodnia?
- Nie musimy - odpowiedziałam jej bez wyrazu, jednak udała, że nic nie powiedziałam.
- Jeszcze do tego, chłopaki mają treningi, geeez! Mógłby im chociaż na wole odpuścić - rzuciła nieszczęśliwa - A ja zamiast siedzieć i cieszyć się, że mogę przynajmniej przez przerwę posiedzieć z moim wspaniałym chłopakiem, muszę czekać na tego Pryncypała, bo mu się fajka zachciało! Boże, gorzej trafić nie mogłam... - użalała się nad swoim złym losem, gdy ja próbowałam się odciąć od monotonnej chwili.
- Liiidka...
- Ech... wiesz, zawsze mogłaś trafić na mojego brata. Totalny debil z owłosionymi piętami, a nie czekaj... To właśnie o nim mowa! - powstałam nagle zdziwiona, próbując utrzymać te rosnące niedowierzanie.
     Brunetka wywróciła oczami, szepcząc do siebie '' z kim ja się zadaje''.
- Wiesz, dzielimy jednego psychologa, więc możliwe, że to jego wina.
- Co racja, to racja..
- O czym mowa? - Wiktor powrócił po 15 minutach z resztą bandy, bezczelnie przysiadając się do naszego stolika.
- A chciałbyś wiedzieć - rzuciłam znużona, gdy kazali mi się podsunąć, aby Książę Wiktor, Wafel z Biedronki, mógł usiąść przy swojej kochance. A TAKIEGO WAŁA, CAŁA POLSKA CHCIAŁA!
- Jeszcze pięć minut, więc możesz sobie postać, może akurat byś się zdeptał, wielkoludzie.
- Zazdrościsz, bo zaledwie sięgasz mi pięt? - Monika wstała, a chłopak zajął jej miejsce i pociągnął ją na swoje kolano.
- Zgadłeś! Muszę bić się o pożywienie z wszami, bo w tym gąszczu co tam hodujesz to taka parnota jak na równiku.
- Oj, daj spokój. I bez jedzenia dałabyś radę. W końcu spaliłby Ci się ten tłuszczyk co na niego tak namiętnie narzekasz.
- I cycki, a Sowa się na to nie zgodzi - rzuciła Monika wzdychając przeciągle.
- Dokładnie, nie pozwolę na to! - przysiadł się do nas, splątując nasze palce ze sobą.
- A ty akurat masz dużo do powiedzenia - zatopiłam się w cieple jego dłoni.
- Ułoo, Sowa, coś młoda Halbertówna ma zły humor - rzucił ostrzegawczo jeden z pływaków.
-  Ej, zabolało mnie to...
- Geez, moje cycki, moja sprawa i koniec rozmowy.
- Jak chcesz, to ja ci swoich użyczę - zaoferował się Karol jakiśtam, z niewyobrażalnym wszyczerzem na twarzy, na co Sowa odzyskał nadzieję.
- Na prawdę? Zrobisz to dla mnie? Ooo, widzisz Lidka? Znalazłem za ciebie zastępstwo - szturchnął mnie lekko, chcąc przywołać na mojej twarzy uśmiech, lecz byłam zbyt obojętna na dzisiejszy dzień, więc tylko zamknęłam oczy i im pogratulowałam.

      Gdy w końcu nadszedł ten wymarzony piątek popołudniu, niemal wypłynęliśmy z klasy niczym fala tsunami, oby szybciej wyrzucić resztki naszej indywidualności poza dokładnie określony teren skażenia normą.
- Hej mała, zaplanowałaś już coś na dzisiaj? - Sebastian dopadł mnie przy szafce, zawadiacko się uśmiechając.
- Zależy - spojrzałam na niego nieufnie, zakładając kozaki.
- Od czego? - zaśmiał się przyglądając się każdemu drobnemu ruchowi, jaki zrobiłam.
- Od tego, czy mi powiesz co się z tobą stało. Jakoś dziwnie rozanielony jesteś - narzuciłam kurtkę na ramiona i stanęłam przed nim w rozkroku, krzyżując ręce na piersiach - Dajesz Sowa, dajesz - pośpieszyłam go, gdy nie wykazywał żadnej reakcji.
- Jezu, nie dasz się nacieszyć swojemu chłopakowi, że w końcu możecie spędzić ze sobą więcej czasu, nie?
- Wiesz, to trochę dziwne, zważywszy na to, że nie jest to związek na odległość. W końcu chodzimy do tej samej szkoły i mamy tych samych znajomych - rozłożyłam ręce, chcąc podkreślić to co oczywiste.
- Włącz tryb ''chill out'' - złapał mnie za rękę i zamknął za mnie szafkę, podając mi leżącą nieopodal torbę. Byłam bardzo wdzięczna, że nie przywłaszczył jej sobie w celu ''jest ciężka, ponieść za ciebie?'', osobiście uważam to za cios w męskie oblicze, gdyż to my, jako płeć piękna same decydujemy co pakujemy - Idziemy na sanki!
       Weszłam do domu, ciągnąc za sobą mena, który śmiał się wniebogłosy z tego, że wyrżnęłam orła na wjeździe.
- Zamknij się już - syknęłam, próbując wytrzepać obolałe miejsce.
- Zmuś mnie - rzucił wyzywająco. Oparł się o ścianę i przygryzł dolną wargę, drażniąc się ze mną.
    Podniosłam jedną brew do góry i podeszłam do niego, zmniejszając do minimum dystans między nami, a gdy owiał mnie ciepłym oddechem, zakryłam mu twarz dłonią, odwracając się.
- Nie prowokuj mnie Seba, bo źle na tym wyjdziesz - pokazałam mu język, i z zamiarem zdjęcia w końcu kurtki, przez którą robiło mi się coraz cieplej, planowałam się odwrócić, lecz czyjaś wielka ręka unieruchomiła mi ruch.
- Ale ja chce, źle na tym wyjść - powiedział, chwytając mnie w kleszcze. Delikatnie przejechał mi czubkiem nosa za moim uchem, wywołując u mnie przyjemny dreszcz, nad którym nie potrafiłam zapanować. A który z dnia na dzień przejmował kolejny kawałek mojego ciała, aby w końcu je sobie podporządkować, wypierając cały mój rozsądek za wielki mur  - Właśnie na to czekam - szepnął mi do ucha, a ja poczułam, jak na moją twarz wpływa zakłopotanie wraz z rozdrażnieniem, które sięgnęło maksimum, gdy do przedpokoju wparowała mama.
- Dzień dobry Pani - przywitał się z nią grzecznie, nagle odnajdując w sobie chęć pomocy w rozbieraniu mnie.
     Mama kiwała głową znużona.
- Dzień dobry, jak tam w szkole?
- A dobrze, dobrze.
- Wiktor z wami nie wracał? - spytała siadając na schodach.
- Nie, wybierają się dzisiaj gdzieś z Moniką, więc wpierw poszedł do niej - odpowiedział usłużnie wymieniając się informacjami.
- A wy nigdzie nie idziecie? - kontynuowała przesłuchanie, ziewając.
- Idziemy - odpowiedziałam, zanim pewien osobnik płci męskiej zagalopuje się za daleko i zdradzi wszystkie sekrety świata, aby tylko wkupić się w jej krwawe łaski.
- Trzeba odebrać Kubę z przedszkola, więc pomyślałam, że jak na razie nigdzie nie idziecie, to skoczycie - wstała i przebieżyła tych pare schodków, po to, aby zasunąć mi z powrotem kurtkę
- Ale Wikt...
 - Dzięki córuś, zawsze mogę na ciebie liczyć - pocałowała mnie w policzek i uciekła do salonu nie śpiesznym krokiem.

      Jechałam na sankach wkurzona, zastanawiając się jaką zemstę wykonać na całym świecie, gdy zarwałam śnieżką, nie zauważywszy, że właśnie zatrzymaliśmy się pod przedszkolem.
- Ale menda! - odwdzięczyłam się, nie trafiając celu pociskiem.
- To ty cały czas bujasz w obłokach. Skłam przynajmniej, że o mnie myślałaś - Sebastian kucnął przede mną i oparł łokcie na moich kolanach.
     Skrzyżowałam ręce na piersiach odwracając się od jego natarczywego wzroku, szepcząc;
- Nie, właśnie podziwiam tego przystojniaka, co wychodzi z budynku - nie mogłam powstrzymać się, aby nie wyrzygać na zewnątrz całej mojej złości. Na szczęście skończyło się na splunięciu jadem w stronę osoby, na której mi zależało.
    Kątem oka spojrzałam w jego stronę, dostrzegając grymas na jego twarzy.
- Na mnie się złościsz? - westchnął, na co, zbulwersowana odwróciłam się do niego frontem, chcąc hardo zaprzeczyć, lecz nie dał mi wtrącić choć jednego słowa. - Chodź, przyszliśmy tu w końcu po Kubę.
     Posłusznie wstałam, kierując się za nim, jako za starszym i mądrzejszym, nie wyrażając choćby grama niezadowolenia. Na przykładzie żydowskiego podejścia do życia.
- Lila! Bastian! - usłyszałam, zanim w ogóle się odezwałam. Blondyn poderwał się z dywanu, gdzie budował z kolegami wieżowiec z kolorowych klocków - Budujemy duuuży blok! Pomożesz? - zapytał przepełniony nadzieją, nie zawracając sobie głowy pozwoleniem pozostałych kolegów, którzy zerknęli na nas z zaciekawieniem, po czym wrócili do pracy. Pokręciłam głową, a promienny uśmiech na jego niewinnej twarzyczce zniknął w czeluściach nicości.
- Chodź młody, pora iść do domu.
- Ale ja nie chce! - oburzył się, zakładając rękę na rękę z niezłomną minął, po czym tupnął władczo nogą.
      Mały manipulator - pomyślałam i westchnęłam, przeczuwając kłopoty w kościach.
- To idźcie i wróćcie później. Albo sam przyjdę! - machnął na nas rękoma, siadając w kółeczku otaczającym mocne fundamenty przyszłego wieżowca.
     Sebastian złapał mnie za ramię, gdy zaciskałam coraz mocniej zbielałe palce, następnie podszedł do Kuby i szepnął mu coś do ucha. Chłopczyk spojrzał na niego i nadal z pewną dozą niechęci pożegnał się z kolegami oraz przyglądającej się nam cały czas, przyjaźnie uśmiechniętą opiekunką.
Jej dziwne zachowanie skłoniło mnie do przemyśleń co do jej natury. Pierwszą myślą było to, że mogła przesadzić z botoksem, i jak na razie nie jest zdolna do zmiany mimiki. Kolejna dotyczyła przemyśleń, że mogła posiadać dziwnego szefa, który wymagał od niej tego nieszczerego wsparcia, które miałaby przesyłać napotkanym istotom, przekazując im, że nie są jedynymi, których życie to ciągłe pasmo nieopanowanych zdarzeń. Zanim zdążyłam pomyśleć o kolejnej ewentualnej prawdzie, Kuba fuknął głośno, przechodząc obok mnie, po czym popędził do szatni, zamierzając wygrać ten cichy wyścig, którego pomysłodawca nie raczył wpierw porządnie zorganizować.
- Co mu zrobiłeś? - zapytałam monotonnym głosem, zastanawiając się, z której części mojego ciała wyszło to pytanie.
- Moja magia osobista - mrugnął do mnie porozumiewawczo, splątując nasze palce ze sobą, jakby było to ich pierwotnym przeznaczeniem.
    Zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam lekko głową.
    Dotarliśmy do dzikiego parku, gdy słońce postanowiło się schować, lecz humory mieliśmy wyśmienite po szalonej jeździe ''bez trzymanki'' na sankach i wojnie na śnieżki.
- Kto ostatni na górze ten śmierdzący bałwan! - krzyknął starszy i zaczął się wspinać po najbardziej stromej części górki.
      Kuba chętnie dołączył do zabawy pozostawiając mnie samą z sankami przed całym wyzwaniem.
- Nie wlecz się tak - krzyknął czarnowłosy nie dając się przegonić Kubie, który z nieziemską radością zaczął ciągnąć Sowę za nogawkę, aby uniemożliwić mu dalszą wspinanie.
   Przewróciłam oczami, po czym obeszłam górę żeby wejść mniej stromą częścią. Ciekawa jak potoczą się losy obu wojowników, przyśpieszyłam kroku.
- Litka śmierdzący bałwan! - Kuba rzucił głośno, podnosząc się z dołku, który odcisnął w puszystej warstwie śniegu, który nas ostatni czasy rozpieszczał swoją całą tuszą.
- Eche,  fajnie - naciągnęłam mu czapkę na oczy, na co wydał z siebie wściekły ryk.
- To co bałwanku, pora na śnieżną kąpiel - chłopak zabawnie poruszał czarnymi brwiami i chciał mnie złapać za nadgarstek, lecz pokręciłam złośliwie głową potruchtałam do krawędzi górki i przywołałam brata do siebie.
    Wepchnął się zadowolony na przód, chcąc przejąć kontrolę nad zjazdem.
- Popchnij! - rozkazał, a ja spełniłam polecenie, rozkoszując się w jego zadowolonym krzyku. Gdy się zatrzymaliśmy, skoczył do śniegu, udając, że siła rozpędu zrzuciła go z bezpiecznych desek. Śmiejąc się, przysypałam go lekko śniegiem. Zerwał się na równe nogi, chwytając w garstkę trochę śniegu, który rzucił w moją stronę, jednak do mnie nic nie doleciało. Tym razem ja się zaśmiałam i przekazałam mu sanki, zachęcając się do ponownego wspięcia i zjechania wraz z Sowickim.
      Przez dwie godziny obeszliśmy wszystkie rozjechane zjazdy, a także wyznaczyliśmy swoje własne szlaki. Pare razy zjechałam z Sebastianem, który za każdym razem mnie zaskakiwał i razem lądowaliśmy w puchatym śniegu. Raz wsadził mi zimne ręce pod bluzkę, niby to z nagłej potrzeby przytulenia się, pewnego razu chciał zobaczyć, czy da się odwrócić w czasie zjazdu. To nagle wyskakiwał, ciągnąc mnie ze sobą
     Leżałam na plecach śmiejąc się głośno. Obok mnie leżał Sebastian, a opodal Kuba lepił bałwana.
Śnieżne chmury po długim namyśle rozbiły się i ujawniły głębiny nieba oraz pływające w jej wnętrzu rybki, które połyskiwały w łagodnym świetle wschodzącego księżyca. Robiło się ciemno, a temperatura zmniejszyła się minimum o 3 stopnie. Mróz nieśpiesznie przeniknął przez moją skórę, dotykając każdego mięśnia po kolei. Podniosłam do góry rękę, aby złapać pierwszy płatek śniegu, wypuszczony przez ponownie zbierające się chmury. Odwróciłam się w stronę wpatrzonego we mnie Sebastiana, który uśmiechnął się do mnie czule, podparł się na łokciu i złożył na moich ustach bogaty pocałunek, przepełniony kolorowymi wstążkami skupienia. A gdy odsunął się ode mnie, poczułam lekkie ukucie w klatce  piersiowej.
Miałam pustkę w głowie, lecz ta cisza coraz bardziej stawała się mi ciężarem.
- Powinniśmy już wracać - szepnęłam, podnosząc się ze śniegu. Chłopak kiwnął głową i odwrócił się do Kuby.



________________________

     Po pierwsze... Patrząc na ten rozdział już od jakiegoś czasu stałam w miejscu przekonana, że jest za krótki i trzeba dodać coś jeszcze =.= Ale chyba moja ambicja była zbyt wysoka i wylądowałam w... tyle, ale powracam :) Mam nadzieję, że jeszcze ktoś na mnie czeka :/ wiem, 40 rozdziałów, to nie jest mało, a nikomu się zaczynać od początku nie chce -.- życie, ale dziękuję tym co pozostali ze mną i nadal mnie wspierają :D Bez was już dawno bym się poddała, chyba już przy pierwszym potknięciu ^^
    Mam nadzieję, że wybaczycie mi mój egoizm i ponownie przygarniecie pod skrzydła waszej krytyki :)
Postaram się wrócić do regularnego dodawania postów, trzymajcie kciuki mocno :) zobaczymy jak to wszystko wyjdzie.
A tak ni z gruchy ni z pietruchy, to wiecie, że... ''coraz bliżej święta''!! xd
Czy Mikołaj w tym roku będzie łaskawy? ;)

Ściskam wszystkich czytelników z nadzieją, że spodobał wam się przynajmniej w jakiejś części ten rozdział.
Buziaki!

2 komentarze:

  1. Ah... zmęczona, ale jestem... xD Tak mam dużo w szkole, że czytam rozdział odrabiając zadanie domowe z znienawidzonego niemieckiego :D
    Tak więc... rozdział jest... no cóż... hmmm... świeeeetnyyy!
    Mnie bynajmniej bardzo się podobał. Uwielbiam przyjaźń Lidki z Julkiem, naprawdę! No, ale sceny bohaterki z Sebastianem są nie do przebicia! Hahahaha... Takie tam już zboczenie zawodowe.. :D
    Jestem bardzo ciekawa co tam Bastian szepnął małemu, że, choć niechętnie, zgodził się pójść ze starszą siostrą... Może zdradzisz? :D
    Wiem, że komentarz w miarę krótki i nieco ubogi, ale niestety nie mogę poświęcić więcej czasu na jego tworzenie - szkoła. :(
    A co do świąt to cieszę się i też się nie cieszę. :D
    A no i baaaaaaaardzo cieszę się z Twojego powrotu, bo już martwiłam się, że gdzieś Cię wsysło i nie chce odpuścić. XD
    Tak więc ściskam, żegnam i życzę wenyy! :D
    Czekam na kolejny...
    A i dziękuję za komentarz pod moim rozdziałem. :)
    Tak więc buziaczki,
    Sky

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś tak bardzo tajemniczo i niepokojąco zakończyłaś ten rozdział. Podejrzana sprawa..
    Oj stęskniłam się, za tym opowiadaniem, ba, za tymi wszystkimi bohaterami w szczególności za jednym, jedynym i wiesz dobrze o kim mówię ;)
    Pierwsza część rozdziału to było niemal jak tsunami wszelakich obraźliwych określeń między rodzeństwem. No hasła jakie leciały podczas kłótnie o łazienkę zmiażdżyły system totalnie, w życiu nie użyłabym takich zdań. Chyba posiadam za małą wyobraźnię, żeby coś takiego wymyślić. Serio. Jestem w szoku, że tak brat z siostrą mogą jechać sobie równo. Bardzo podobna sytuacja była podczas przerwy. Wymiana zdań niezapomniana, ale w pewnym momencie był tego nadmiar, to chyba jedyna uwaga w tym rozdziale. Co za dużo to nie zdrowo. Możliwe, że było to celowe, chciałaś ukazać naturalność zachowań młodych ludzi ich slang itp., ale wg mnie w pewnym momencie było tego za dużo. No i dobra tyle :)
    No a teraz ta przyjemniejsza bo oto nadchodzi Pan Sowa ;] Kocham go i jego stosunek do Lidki i jego ruchy, zdania, gesty, uśmiech, oddech no on jest niesamowity !!!!!!!!!!! Ależ za nim tęskniłam :) Szkoda tylko, że mama wlazła, w takim momencie...a tak się zaczynało rozkręcać :( No cóż :(
    Gratuluję za scenę z sankami. Bardzo mi się podobała i napisałaś to tak szczegółowo, że wszystko miałam przed oczami, nawet każdy pojedynczy płatek śniegu oraz wydeptane szlaki przez naszych bohaterów.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się wkrótce i nie będziesz już robić tak wielkich przerw...
    Cieszę się, że wróciłaś Żono Moja <3
    Pozdrawiam
    KV

    OdpowiedzUsuń