niedziela, 2 marca 2014

Rozdział dwudziesty ósmy


       Siedziałam w pokoju Julka, który był... prawie że wielkości mojego salonu. Miał tu wielkie łóżko, kanapę i stolik, półkę pełną książek, telewizor plazmowy oraz dębowe biurko.
      Przerażała mnie ta przestrzeń i surowość urządzenia, ale próbowałam odwrócić od tego swoją uwagę.
      Blondyn poszedł na dół po herbatę, zostawiając mnie tu samą, okrytą grubym kocem. Powoli mrowienie znikało z mojego ciała, jednak nie przeszkadzało mi ono aż tak bardzo. Jedynie panicz Maj strasznie przejmował się moim stanem. Nie powinnam tak myśleć, gdyż postępuje jak wzorowy przyjaciel, lecz ja nie chciałam żadnego współczucia, czy jeszcze czegoś innego. Chciałam pocierpieć w samotności. Wszystko bym sobie ułożyła, zaakceptowała i przeszła ja wróciłaby do przyszłości.
      Cóż za czcze gadanie! Przecież takie wspomnienia kreują naszą osobowość. Wymazując je, zastępując czymś przyjemniejszym, sami siebie oszukujemy. To trzeba zaakceptować! Nie da się uciec od tego kim się było, tak samo nie możemy przestać być tym kim jesteśmy i tym kim będziemy w przyszłości. Są to oddzielne czasy, lecz każdy z nich ma jakieś powiązanie ze swoim bratem.
- Trzymaj - chłopak podał mi kubek parującego napoju w bardzo ładnym kubku, po czym swobodnie opadł na kanapę.
      Kiwnęłam głową, niemo mu dziękując, po czym rozejrzałam się pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia młodzieńca w buntowniczym wieku. Jednak moje starania spełzły na niczym. Żadnych zdjęć, żadnych porozrzucanych kartek, notatek, plakatów, ubrań. Pokój był niczym apartament w pięciogwiazdkowym hotelu.
      Bez jakichkolwiek indywidualnych cech.
      Nic nie mówił dopóki również nie usiadłam. Nie patrzył na mnie, by nie wywoływać u mnie żadnej niepowołanej reakcji. Nie chciał mnie osaczać ani zabierać dostępnych dróg ucieczki. I tak byłam w dość niekorzystnym położeniu, a on zdawał się to rozumieć.
- Chcesz... o tym pogadać? - spojrzał na mnie pewnie, próbując podzielić się ze mną swoją siłą.
      Nie odpowiedziałam. Unikałam go wzrokiem, wolno popijając rozgrzewającą herbatę.
Nie pośpieszał mnie, ani nie zażądał natychmiastowej odpowiedzi, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.
- Nie musisz, jeśli nie chcesz - usłyszałam jego ciepły głos, który wzburzył moją falę żelaznego spokoju. Wpatrywałam się we własne odbicie w tafli napoju, w którym powstawały małe fale. A gdy spróbowałam unieruchomić drgające ręce i udało mi się uspokoić oddzielającą dwa stany warstwę, nagle coś wpadło do kubka. Zdziwiło mnie to. Nie dostrzegłam co to było. Nie zdążyłam, a rozmywający się wzrok, nie ułatwiał mi zadania.
      Poczułam jak chłopak wyjmuje mi naczynie z rąk, delikatnie muskając moje dłonie swoimi ciepłymi i długimi palcami. Nieświadoma samoistnego odruchu, przygarnęłam do siebie ręce, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Próbowałam zahamować wodospad łez. A gdy Julek chciał mnie uspokoić, odsunęłam się od niego. Jakoś nie czułam się w tej sytuacji komfortowo.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - powtarzałam cicho, drżącym głosem, kuląc się na końcu kanapy. Coś we mnie pękło, a w pobliżu nie było żadnego osobnika z wymienną częścią. Nie potrafiłam się uspokoić. Zagryzłam wargę, wbiłam sobie paznokcie w skórę i zaczęłam regulować oddech, lecz na niewiele mi się to zdało. Nie mogłam zatrzymać powietrza w płucach, a w ustach czułam metaliczny posmak.
- Lidia... - spróbował mi pomóc, odwrócić uwagę - Mam zadzwonić po Wiktora?
      Nie potwierdziłam, ani nie zaprzeczyłam. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Blondyn westchnął i cicho wyszedł z pomieszczenia. Nie do końca potrafię ustalić ile go nie było. Zniknął, zostawił mnie, opuścił. Wróci?
      Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że Wiktor mógłby tu wpaść i opacznie odebrać tą całą, niezręczną sytuację. Nie odpowiadało mi również współczucie oraz te całe zainteresowanie, które z każdą chwilą wydawało mi się sztuczne i wyuczone. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Opuścić to nienaturalne pomieszczenie, ten opuszczony dom, w którym mieszkał jedynie panicz Julian Maj i jego mała świta. Jednak gdy spróbowałam się poruszyć, moje ciało nie reagowało, mogłam jedynie głucho patrzeć się w odkształcone miejsce na kanapie, gdzie jeszcze niedawno mościł się mój towarzysz, jak i właściciel tej hacjendy.
      Zrobiło mi się samej siebie żal. Zawsze na wszystkich polegająca dziewczynka. Godne politowania. Kaleka, która zawsze ma nadzieję, że ktoś za nią wszytko zrobi! KALEKA!? Ludzie zranieni przez los potrafią przezwyciężyć tyle przeszkód jakie im się rzuca pod nogi, a ja?! Jestem jeszcze niżej...Musze być silna! MUSZĘ stać się SILNA!! Nie chce nikomu sprawiać kłopotu. Nie chce, aby zawsze musieli mi pomagać. Chcę być samowystarczalna, aby ich nie kłopotać, abyśmy mogli być szczęśliwi. Aby nie musieli odchodzić...
      Do pokoju wszedł Julek, który dostrzegłszy mój stan, szybko otworzył okno na rozcież. W pokoju zatańczył wiatr, a mój świszczący oddech wygrywał mu melodię.
- Dasz radę tu podejść? - marszczył brwi i niepewnie patrzył w moją stronę.
      Dam radę?
      Postawiłam stopy na ciepłym dywanie, a później przerzuciłam na nie cały ciężar ciała. Zachwiałam się, lecz nie upadłam.
      Dałam radę. Dałam radę!
      A teraz wystarczy podejść do okna, do Julka, do spokoju...
      Ruszyłam, a w tym samym czasie, moje ciało robiło się coraz cięższe. Małe kroczki zmniejszyły się do granic absurdu, a oddech znowu zawisł w przepaści bytu i nie bytu, lecz nie chciałam się poddać. Julek by mi na to nie pozwolił. Wspierał mnie. Na odległość, ale wspierał. Przez to czułam się coraz silniejsza. Uspokajałam się. Powoli... lecz nie potrafiłam odgonić tego niepokoju, który cały czas kotłował się w moim sercu. Wiercił się, zmieniał pozycję, kuł, sprawdzał wszystkie ścianki, krzyczał, szczypał, kopał...
- Julianie! - rozszedł się delikatny głos młodej gosposi, która po zapukaniu, otworzyła drzwi i niepewnie spojrzała w naszą stronę - Młodzieniec Halbert przyszedł. Pozwoliłyśmy sobie go wpuścić, więc za chwilę będzie u drzwi.
- Dobrze, za chwilę zejdziemy. Niech Franciszka przyniesie do salonu szklankę wody.
      Dziewczyna zniknęła, a Julek westchnął. Nie tylko ja tu się dusiłam, lecz jego bezdech różnił się od mojego. Jego był wewnętrzny.
- Dasz radę iść?
      Przytaknęłam. Byłam mu ogromnie wdzięczna za brak pytań i za okazaną troskę oraz to, że pomógł mi się uwolnić z tego miejsca. Ale jego ostrożność wobec mnie nadal mnie irytowała. Starannie cedził wszystkie słowa, zanim wypuszczał je na sale wchłonięć.
      Gdy znaleźliśmy się na schodach, naszym oczom ukazał się niespokojny Wiktor, który chodził w te i z powrotem. A gdy nas dostrzegł, byliśmy już u ich schyłku. Przyjrzał mi się uważnie i się zjeżył.
     Szybkim krokiem zbliżył się do nas. Szarpnął mnie za ramie, przyciągając w swoją stronę. Przez co straciłam równowagę i zderzyłam się z jego twardym ciałem, po czym huknął na blondyna.
- Co ty jej zrobiłeś?! - wpatrywał się w niego niemal czerwieniąc się ze złości.
Julek podniósł w poddańczym geście dłonie do góry, próbując uświadomić mu, że nie ma zamiaru przechodzić do rękoczynów.
- Wiktor, uspokój się. Zaraz ci wszystko wytłumaczymy - specjalnie powiedział to w liczbie mnogiej, żeby dać mi wolną rękę. Musiałam zdecydować czy chcę mu o wszystkim powiedzieć, czy ma usłyszeć okrojoną wersję, są jeszcze inne drogi, ale to ja nimi kieruję. Było to dobre zagranie, ale jedynie z naszej strony. Na Wiktora podziałało jak płachta na byka.
- Jak to MY?! Coście do kurwy nędzy narobili?! - tym razem spojrzał również i na mnie. Nie przejmowałam się jego wzrokiem. Chłonęłam jego zapach, który dawał mi ukojenie i spokój. W końcu oddychałam swobodnie. Bez żadnych uścisków czy świszczenia.
- Wracajmy do domu - wychrypiałam prośbę, która zawisła w powietrzu. A gdy Wiktor zrozumiał, że nie dowie się w tej chwili prawdy, pociągnął mnie w stronę drzwi wyjściowych.
      Już w progu, zanim ciężkie wrota się za nami zamknęły, odwróciłam się do blondyna, który stał w tym samym miejscu, i powiedziałam niemo ''dziękuję''.
     Zrozumiał, a nawet odpowiedział: ''trzymaj się''.
     Taki przyjaciel to prawdziwy skarb.

      W czasie jazdy Maćkowskim citroenem, panowała niczym niezmącona cisza, lecz napięcie rosło, gotując się do rychłego wybuchu. Zatrzymaliśmy się pod domem, a gdy już miałam wychodzić, chłopak złapał mnie za ramię, dając znać, żebym chwilę poczekała.
- Mama jest w domu? - zapytałam nie chcąc poruszać tamtego tematu.
- Lidia, masz zamiar mi to wytłumaczyć? - zignorował moje pytanie.
Uśmiechnęłam się do niego i wysiadłam.
     W kuchni znalazłam mamę i babcię wspólnie robiące różne, domowe smakołyki. Staruszka smażyła racuchy z jabłkami, a młodsza, lecz przyszywana jej wersja, wycinała szklanką kakaowe ciastka.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam siadając na jednym z krzeseł przy wyspie.
     Reprezentantki różnych pokoleń spojrzały po sobie, po czym podsunęły mi miskę i przepis na ciasto orzechowe. Uśmiechnęłam się do nich z wdzięcznością i zabrałam się za pracę, w czasie której poruszyłyśmy nieskończenie wiele tematów. Aż dziwiłam się, że jest ich tyle, i że tak szybko się nie skończą, gdyż cały czas przybywa ich coraz więcej.
- Też chce! - krzyknął Kuba, dostrzegając co się kroi.
      Wszystkie trzy się zaśmiałyśmy i zaprosiłyśmy go do siebie. Jednak głównie mi pomagał, gdyż orzechy dla niego były niczym ambrozja dla Bogów. Za co nie raz zastanawiałam się czy bardziej mi pomaga, czy przeszkadza.

      - Wieczorem mam pociąg do domu - uprzedziła nas babcia w czasie obiadu.
- Już wracasz? Czemu tak szybko? - zapytałam zdziwiona. Jakoś ten tydzień zleciał mi w błyskawicznym tempie.
- Tak. Rafał wraca - powiedziała smutno.
      Znowu? Czy może jeszcze nie wrócił do swojej cizi?
- Chce porozmawiać, a chciałam was wcześniej poinformować... Ale nadal wyczekuję was jak wigilijnej gwiazdki. O właśnie nie zapomnijcie o prezentach! - zaśmiała się, próbując przywrócić na naszych twarzach uśmiech. Jednak dopiero po jakimś czasie zmieniła się w atmosferę pożegnalną bardzo ważnego gościa. Cieszyliśmy się każdą chwilą, grając w karty, wspólnie oglądając filmy, ganiając się po całym domu, przeglądając albumy ze zdjęciami...
     Około piątej popołudniu Wiktor zaczął zbierać się na randkę. Mówił, że to jakieś spotkanie ze znajomymi, ale my dobrze wiedziałyśmy. Kobieca intuicja. Chłopak wystroił się, zadbał o swój lekki zarost oraz dłonie, a nawet użył nowych perfum. Przed wyjściem uprzedził, że wróci przed wyjazdem babci, żeby móc ją odwieść na stację.

     Siedziałam na ganku na huśtawce wraz z Maćkiem, mimo nieciekawej pogody było wesoło. Padał śnieg, ale szczelnie się przed nim okryliśmy. Najmłodszy Kwiatkowski podzielał moje zdanie odnośnie zmienności pogody. Nie lubił tej pory roku, ale ją doceniał. Ogółem to bardzo mądry facet się trafił tej mojej mamie. Wiedziała co brała. Skubana...
- Kiedyś, jeszcze zanim poznałem waszą mamę, marzyłem o wielu rzeczach, jednak rodziny nigdy nie włączałem jako plan na najbliższą przyszłość. Myślałem o tym, żeby kiedyś, w dalekiej przyszłości ją ustatkować się, mieć dzieci i kochającą żonę, ale nie śpieszyło mi się. Byłem oczarowany wieloma pięknymi kobietami - Maciek przerwał proces wsysania przez pustkę naszego śmiechu i spróbował wypełnić ją jakimiś ważnymi słowami w nadziei, że otwór się zapcha i przez jakiś czas będą one tam trwały, przysparzając wielu złości. - Pamiętam taką jedną studentkę z wymiany... Ależ ona była dzika - zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Serio? Serio? Serio?! Od najmłodszych lat uwielbiałam jego historię, ale nie rozumiałam, co do czego? Za każdym razem wiązał je z aktualnymi wydarzeniami. W końcu jest dziennikarzem, a jego zawód przekłada się na jego życie. Albo na odwrót. Jak kto woli.
Nie mniej jednak słuchałam uważnie.
- Wiesz, pewnej nocy powiedziała mi, że ma narzeczonego w swoim kraju. Oczywiście wkurzyłem się. Zapewne nie powinienem zostawać i dawać jej szansy na wytłumaczenie, ale zrobiłem to. Wysłuchałem ją. Jej rodzice sprzedali jej przyszłość, gdy miała dwanaście lat. Nie chodziło o to, że go nie kochała. Ona nie wiedziała co to znaczy miłość, więc pod przykrywką studiowania poszukiwała jej definicji. Bardzo długo rozmawialiśmy, ale dzięki temu lepiej ją poznałem, a nawet parę rzeczy zrozumiałem. Dwa lata później dostałem od niej list. Pisała, że wyszła za mąż i jest w szóstym miesiącu ciąży. Dziękowała mi za to, że pomogłem jej otworzyć umysł na wiele spraw, ale tak na prawdę, to ona na mnie wpłynęła. Zmieniłem się. Zacząłem traktować to wszystko poważnie. Ona przecież miała całe życie zaplanowane. Od narodzin, aż po śmierć. Nie miała prawa głosu, a jednak potrafiła cieszyć się każdą chwilą. Nie uciekała przed życiem. A ja? Wtedy byłem na ekonomiście i zrozumiałem, że popełniłem największy błąd mojego życia. Zmieniłem kierunek i zacząłem wszystko od nowa. To było kluczowe wydarzenie dla mojej wyprawy w odnalezieniu siebie. To ona pokazała mi drogę. Była moim kierunkowskazem i po dziś dzień jestem jej za to wdzięczny. Gdyby nie ona, to dziś nie byłoby nas tutaj.
- Maciek..? - zawołałam go, gdy wstał z zamiarem ulotnienia się.
- Tak słonce? - uśmiechnął się do mnie czule.
- Dlaczego wspomniałeś o tym teraz? - gryzło mnie to.
- Hmmm - podrapał się po brodzie, po czym spojrzał mi prosto w oczy - Może dlatego, że wyglądałaś dzisiaj na zagubioną.. Wiesz, to nie musi być osoba, w sensie kierunkowskazu.To może być miejsce, w którym się znajdujesz, jakiś przedmiot, natchnienie czy myśl. To może być dosłownie wszystko, a jedyne co musisz zrobić, to odważyć się i zaryzykować - powiedział to i zniknął za drzwiami.
     Jeszcze chwile siedziałam, przysłuchując się ciszy, po czym poszłam się umyć. Musiałam pozbyć się tego wrażenia zawodu. Męczyłam ostrą stroną gąbki skórę, aż stała się czerwona. Dopiero wtedy poczułam się lepiej. Wyszłam z wanny odświeżona, i poszłam spać. A przynajmniej próbowałam. Sen jednak uporczywie nie przychodził. Chował się. Morfeusz bawił się ze mną w kotka i myszkę, a ja z góry okrzyknięta przegranym, postanowiłam pomarzyć, lecz marzenia spłynęły do rangi rzeczywistości, a słowa wszyte niczym etykietka, do mojej pamięci, nagle dały o sobie znać.
     ''Powinniśmy zostać JEDYNIE przyjaciółmi.''
     Przyjaciele...
     Skuliłam się na łóżku, zaciskając w pięści kołdrę.
     Taak...
     Głupia!! Na co innego liczyłaś? Myślałaś, że się w tobie zakocha i będziecie szczęśliwą parą? Że dzięki niemu będziesz szczęśliwsza? Jesteś jedynie bachorem, który każdemu sprawia kłopoty, i o którego wiecznie trzeba się martwić! Lepiej żebyś znikła! Nikt tu cię nie chce. Nie widzisz tego? Wszyscy się od ciebie odsuwają. Taka spychologia o to, kto będzie musiał tego dnia cię niańczyć. Już nic z tym nie zrobisz... Jedynie możesz przyjąć to z honorem i nie pokazywać się innym na oczy!
     Poczułam jak coś gorącego spływa mi po twarzy. Delikatnie dotknęłam palcem policzka i poczułam wilgoć. Wzdrygnęłam się i przetarłam oczy rękawem piżamy.
     Nie mogę płakać. Nie chcę. Nie z tego powodu! Muszę być silna! Muszę wziąć się w garść.
     Załkałam, co samą mnie zdziwiło. Zażenowana schowałam twarz w poduszce, która awansowała do mojego powiernika. Zgodziła się pochłonąć część smutku, który kotłował się w moim sercu, a którego nie potrafiłabym z niego wypuścić. Byłam zbyt słaba, aby pozwolić mu odejść, mimo iż miałam tą świadomość, że mnie niszczył, pożerał, powoli trawił... Zamknęłam go w klatce, nie pozwalając go uwolnić. Wmawiałam sobie, że jest mi z nim dobrze. Że tak powinno być. Że na to właśnie zasługuję... przez co zaczęłam w to wierzyć.
Tej zimowej nocy nie dane było mi już odetchnąć...

_______________________________
     Taaaak. Mam nadzieję, że nie zanudziliście się czytając tego. Znowu długi rozdział, ale nie potrafiłam go skrócić. A gdybym to zrobiła... to byłby taki, niekompletny, więc szczęście, że jest taki, jaki jest :D Nooo działo się trochę? Chyba tak, a przynajmniej ja mam takie wrażenie. Lidia... ach, masochistka jak się patrzy. Ale czy to nie jest ludzkie? :) Wspominanie złych rzeczy, aby później móc wyciągnąć z nich jakąś nauczkę. Doszukiwanie się popełnionych przez siebie błędów, nie ważne, jak bolesne by to było. Przy poszukiwaniach priorytetem jest uzyskanie jakichś rezultatów.
     Tak więc, dziękuję za to, że jeszcze tu wpadacie i jesteście świadkami historii Lidii. Dziękuję również za wytykanie błędów i miłe słowa, które dodają mi skrzydeł i sprawiają, że moje okulary nadziei, stają się coraz bardziej przejrzyste. Bo przecież chcieć to móc ;D 

7 komentarzy:

  1. Julek to zdecydowanie bardzo dobry przyjaciel. Przejął się stanem Lidki. Dał jej ciepły napój do ogrzania, nie kazał mówić i zadzwonił po Wiktora.

    Lidka bardzo przejęła się słowami Sebastiana. Chyba sobie nie radzi z tym wszystkim. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Do czego jest zdolna w takim stanie. Zrobiła sobie nadzieję i wszystko prysło... :-(

    Rozdział znów jest dłuższy :-) Nie wiem jak moglibyśmy znudzić się taką historią ?!
    Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą również takiej długości jak ten. ;-)
    Czekam na następny z niecierpliwością.
    Pozdrawiam Danielciax.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka!
    Droga Ingo Gryzeldo Bezbarwna II
    Haha, kocham twoje komentarze! ;* I ja przybywam z moim, a co kto bogatemu zabroni? ^^
    A, i co do cytatu, to jasne! A co, dlaczego by i nie! Tylko oczywiście autora zaznaczyć i już :D Wiesz, trzeba jakoś zarabiać na tym swoim cytatotwórstwie xD

    Co do wpisu:
    Lidka jest jakaś pełna pesymistycznych myśli. Kurczę, jeszcze chwila, a pomyślałabym, że się w emo zamieni i biedzie chciała się pociąć :D Ja normalnie to bym nakopała temu Sowie do dupy za takie potraktowanie Lidki. Jak tak można? On nie widzi, że jest z nią źle. W sumie nie widzi, ale jak się dowie, to będzie mu głupio, no nie? :)

    A ta rozmowa z Maćkiem… cud, miód i maliny. Ach, jak na ojczyma to jest zajebisty. A, i jeszcze co do tego mieszkania Julka to, o boże, jakiś bogacz się znalazł xD

    Czekam na kolejny!

    Ściskam,
    ~ secondvisage

    OdpowiedzUsuń
  3. Łohooo, cudowny rozdział, bardzo taki smutny, ale również życiowy. ;) Najbardziej chciało mi się śmiać, jak ta gosposia przyszła do Julka, ten język, ahhh... :D Jednak przy reszcie wcale nie było mi do śmiechu. :( Biedna Lidka, naprawdę wzięła sobie do serca słowa Seby, które ją chyba aż za bardzo przytłoczyły i dobiły. No, ale cóż się dziwić skoro miała nadzieję na coś więcej niż przyjacielskie stosunki, a on właśnie wyjechał z tą przeklętą przyjaźnią, grrr... Ja mu dam! Co do przyjaźni. Julek. <3 Ahh, cudowny przyjaciel, nie powiem, mam to szczęście i posiadam dokładnie takiego samego, za co powinnam dziękować każdego dnia. :) Ale wracając... bardzo ładnie ze strony panicza Juliana, że się tak zajął naszą bidulką. Wiktor, jaki on wulgarny... hihi... Ale widać, że naprawdę kocha swoją siostrę, co oczywiście nie podlega dyskusji.
    Macie, mądry z niego facet, nie wiem dlaczego, ale uwielbiam takie sceny gdy ktoś opowiada swoją historię, której morał ma związek z tą drugą osobą i w jakiś sposób oddziałuje na tego kogoś, naprawdę. <3

    Omg, jakoś nie jestem zadowolona z tego komentarza taki dziwny mi wyszedł, ale cóż trudno, teraz czas na kolejną część mojej wypowiedzi.

    Bezbarwna!! Na pewno tego nie wiesz, ale Twoje komentarze stały się dla mnie jak narkotyk, przez resztę piątku i prawie całą sobotę siedziałam i ciągle odświeżałam bloga z nadzieją, że spotka mnie tam Twój komentarz, a dziś taka niespodzianka - JEST. :) Dziękuję Ci za miłe słowa. Co do piosenki, też mi się podoba, aczkolwiek nie należy do puli moich ulubionych. Tak jak Ty musisz czekać na piątek do ja muszę czekać do soboty bądź niedzieli, więc wiesz... jesteśmy tak jakby kwita. ;P

    Pozdrawiam i do kolejnego. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Sunshine, ależ stworzyłaś rozdział;) Tyle tu przemyśleń, cierpienia, smutku. Jak Lidka to przeżywa :( Tak ciężko czytało się ten fragment gdy była u Julka. Tylko nie w sensie, że źle napisany bo jest doskonale ujęty. Chodzi mi o te emocję i zachowanie Lidki. Przecież ona była jak w transie jakimś, zupełnie nieobecna :( Wkurzyło mnie zachowanie Wiktora, no chłopie trochę delikatności, bracia...
    Kurde zrobiła mi smaka na ciasto tymi smakołykami jakie przygotowywała babcia, mama i Lidka, a Kuba jadł, orzechowe dobroci. Muszę iść poszperać w swojej szafce może coś dobrego znajdę ;]
    Historia Maćka, żono ma, no zajefajna i taka wartościowa i zarazem smutna. Zrobiła mi się żal tej Pani, w końcu jej życie zostało sprzedane, dwanaście lat, mój Ty Boże:( Fajnie, że tak nawzajem się dopełniali, edukowali, poznawali definicję sensu życia i się nakierowywali. No pięknie to stworzyłaś wszystko na serio <3 Postawa Maćka, też była bezcenna, opowiedział to Lidce, bo widział, że coś jest z nią nie tak. No i to podsumowanie, że trzeba czasem zaryzykować. Nie cofać się do tyłu tylko iść do przodu. No świetne ty mój geniuszu ;)
    Eh, współczuję tej nocy Lidki. Wszystko ją to tak boli i najgorsze to są te mysli, wspomnienia, słowa Sowy, które ją tak zabolały. Ona naprawdę darzy go bo na pewno nadal go darzy mimo zawodu uczuciem...Błagam Cię autorka no połącz tych dwojga ;( Niech Sowa sobie to jeszcze raz poukłada, przemyśli do jasnej ciasnej, co to ma byc? Oj przywołam tu dziewczyny, no jak tak można;(
    Chce kolejny rozdział, ale to już! JUŻ! Nie chcę czekać;( Proszę:(
    Całuję - KV

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana Moja!

    Ale śliczny ten rozdział, wyszedł Ci rewelacyjnie. Jest smutny, ale zarazem pełno w nim emocji, refleksji i przemyśleń. Lidia to bardzo młoda osóbka, ale strasznie dojrzała. Mam wrażenie że ona odbiera wszelkie bodźce znacznie mocniej niż przeciętni ludzie. Strasznie lubię Twoją bohaterkę.
    Julian o kochany, prawdziwy przyjaciel. zachował się na medal, nie trzeba mu było wielu słów by okazać dziewczynie wsparcie. Ale po co zadzwonił po Wiktora, tego nie rozumiem. wiktor nie rozumie Lidii, bo według mnie nie stara się jej zrozumieć. Rodzeństwo w jakiś dziwny i zarazem smutny sposób oddala się się od siebie, powoli przestają ze sobą rozmawiać, a ich drogi się rozbiegają.
    Bardzo a to bardzo spodobał mi się fragment o rozmowie Lidii z ojczymem = cudo i miła odskocznia od problemów otaczającego nas świata.
    Strasznie szkoda mi Lidki, przeżyła wielki, emocjonalny cios. Licze, że jednak się podsienie. Ale przede wszystkim liczę, że Seba zmieni zdanie ;) Na to czekam <3
    Czekam również niecierpliwie na rozdział bonusowy, osobiście głosowałam na Sebastiana :)
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobry wieczór, Bezbarwna!

    Zgodzę się z tym, że przyjaciel, taki jak Julek, to skarb. Z jednej strony rozumiem, że Lidka w chwili, kiedy cierpiała, chciała zostać sama, ale dobrze, że ktoś się nią zajął.
    Najlepiej jednak i tak sprawił się Wiktor, który wparował do domu Julka i pomyślał sobie nie wiadomo co xD

    Zdarzył Ci się jeden zabawny błąd:
    "byłem na ekonomiście"- jak już, to studiował ekonomię. Bo to zdanie, które napisałaś, można rozumieć tak, że Maciek leżał na innym gościu studiującym ekonomię, a on jednak woli kobiety^^ A aż tak chyba nie eksperymentował na studiach ^^

    "Wspominanie złych rzeczy, aby później móc wyciągnąć z nich jakąś nauczkę."- Zgadzam się, że Lidka jest masochistką;d Masz rację, kto z nas nie jest w chwilach cierpienia. Toż my uwielbiamy rozpamiętywać złe rzeczy;d Ale wątpię, byśmy wyciągali jakąś nauczkę. Często popełniamy wiele razy te same błędy.

    Jeszcze jeden rozdział i będę na bieżąco:))
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń